01 lipca 2011

Francja: Croissanty


Jest już co prawda pierwszy dzień lipca i ostatni francuski przepis powinien pojawić się wczoraj, ale niestety zabrałam się za pieczenie trochę za późno i z racji niezbyt ładnej pogody światło o 20:00 kompletnie nie nadawało się do robienia zdjęć. Zatem ostatni przepis kuchni francuskiej, swoiste podsumowanie i zamknięcie całości, pojawia się dziś. Moją ostatnią francuską propozycją jest specjał śniadaniowy, bez którego zupełnie nie wyobrażam sobie paryskiego poranka. Moje niestety nie wyglądają tak, jak bym tego chciała, za mała wprawa, ale smakują i tak wyśmienicie. Przepis mam od dawien dawna, ale croissanty piekłam dopiero drugi raz w życiu i przyznam się z lekkim rumieńcem na twarzy, że za pierwszym razem wyszły lepiej. Widocznie szczęście początkującego po raz kolejny dało o sobie znać.
Przepis jak zwykle u mnie pojawi się na końcu, teraz natomiast garstka przemyśleń na temat przeznaczenia, krótki felietonik, którym mam nadzieję wkupię się w łaski redaktorów portalu LubimyCzytać.pl :]
 Czy wierzę w to, że moje życie jest zdeterminowane, że istnieje ktoś/coś (np. demon Laplace'a), kto/co zna moje przeznaczenie? Musiałabym być chyba szalona, by w to wierzyć. Przede wszystkim dlatego, że determinizm jest filozofią bardzo depresyjną i przygnębiającą. Pomyślmy sobie, że możemy się w jakiś sposób dowiedzieć co nas czeka i jest to taki jakby "wyrok", nieodwołalna prawda o całym naszym życiu, którą nie bardzo jesteśmy w stanie zmienić. Każdy nasz krok został wyliczony, doprowadził do niego skomplikowany system zdarzeń, przewidzianych, znanych, oczywistych. Ktoś wie jak będzie wyglądało nasze życie i odpowiednio nim kieruje, wie z kim powinniśmy się spotkać, kogo pokochamy, gdzie będziemy pracować, czy odniesiemy sukces czy nie, taki wszechwiedzący i wszechobecny narrator, mistrz marionetek... Smutne to i przerażające, tak wiedzieć wszystko i nie dać się niczym zaskoczyć. W wierze w przeznaczenie nie ma miejsca na niespodzianki, na czystą radość z nieznanego, na spontaniczność i oczekiwanie na to, co nas jeszcze może spotkać. Oczywiście gdybyśmy to przeznaczenie znali :] Mam kilku znajomych, którzy są święcie przekonani, że kieruje nimi jakaś nieznana siła, nazwijmy ją przeznaczeniem, i planuje każdy ich ruch, żeby doprowadzić ich do upragnionego celu. Kiedy dyskutujemy na ten temat dowodzą mi, że gdyby nie seria różnych, niezależnych od siebie zdarzeń, nigdy byśmy się nie poznali, nigdy nie stalibyśmy w tym punkcie, w którym jesteśmy. I dobrze, rzeczywiście, zgadzam się z tą teorią, mam tylko inne zdanie na temat ścisłego związku między przyczyną a skutkiem. To, że seria zdarzeń układa się w idealnie dopasowaną układankę, nie musi od razu oznaczać, że ktoś ją ułożył. To nasze decyzje pasują do siebie, gdybyśmy podjęli inne, wylądowalibyśmy prawdopodobnie w zupełnie innym miejscu, a zdarzenia i tak by do siebie idealnie pasowały.
Lubię myśleć, że mam możliwość wyboru, że mogę zdecydować w jakim kierunku pchnę swoje życie, lubię snuć plany, które układam ze swoja drugą połówką i być zaskoczoną - czasem mile, czasem nie - niespodziewanymi wydarzeniami. Lubię byś spontaniczna i mieć wewnętrzne przekonanie, że właśnie zrobiłam coś nieprzewidywalnego, o czym nikt inny nie wiedział, że zrobiłam to sama, z własnej woli i tym małym czymś zmieniłam bieg nie tylko swojego życia, ale też życia innych. Mój pan M. jest zwolennikiem teorii światów równoległych, gdzie w każdym świecie podejmowaliśmy różne decyzje i poprowadziły nas one w zupełnie innym kierunku. Przy każdej decyzji nasz świat się rozwarstwia i każda wersja nas samych rusza w swoją stronę ku nieznanej przyszłości. Choć jak pisałam wcześniej wolę myśleć, że wszystko zależy od moich decyzji, chciałabym kiedyś zobaczyć jak potoczyłyby się moje losy, gdybym podjęła inną decyzję, gdybym nie wyjechała na konwent fantastyki i nie poznała mojego M., gdybym nie studiowała psychologii, gdybym postąpiła zgodnie z oczekiwaniami mojego taty, gdybym bardziej zdecydowanie dążyła do publikacji swoich opowiadań, gdybym któregoś dnia wyszła z domu zamiast w nim zostać, lub innego została zamiast wyjść. Wydaje mi się to dużo ciekawsze niż teoria według której losy całego świata znajdują się na jednej i tej samej ścieżce i nie ma więcej możliwości. W końcu pień wygląda dużo nudniej niż drzewo z ogromną koroną o poplątanych dziko gałęziach, między którymi dzieje się mnóstwo tajemniczych rzeczy :]


Croissanty
(przepis na ok. 12 dużych sztuk)
  • 350g masła
  • 50g cukru pudru
  • 30g oleju
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 jajka
  • 50g drożdży
  • 200ml mleka
  • 500g mąki pszennej
  • 1 żółtko do smarowania

Masło dobrze schłodzić, poczym włożyć pomiędzy folię spożywczą i rozbić wałkiem na cieniutki placuszek, w tej formie po znów umieścić w lodówce. W ciepłym mleku rozpuścić drożdże, dodać cukier, olej, cól, jajką i mąkę. Bardzo delikatnie wyrobić gładkie ciasto. Rozciągnąć i rozwałkować tak by boki ciasta miały po 40 cm. Masło ułożyć po środku ciasta i złożyć równiutko boki tak, by na siebie nie nachodziły (coś jak drzwi z dwoma skrzydłami), masło musi być szczelnie zamknięte pomiędzy warstwami ciasta. Rozwałkować podsypując co jakiś czas odrobiną mąki, aż osiągnię grubość około 1 cm. Następnie zwinąć jeszcze raz w podobny sposób jak wcześniej i powstały w ten sposób wąski prostokąt złożyć jeszcze raz jak duskrzydłowe drzwi. Może to brzmieć skomplikowanie, ale myślę, że sporą pomocą będzie film na youtube.com, zawsze łatwiej mi się coś robi, jeśli to zobaczę, a nie tylko przeczytam. Zwinięte ciasto owinąć folią i na 30 minut włożyć do lodówki. Po wyjęciu znów rozwałkować i powtórzyć zwijanie ciasta, po czym włożyć z powrotem do lodówki na 30-60 minut. Czynność powinno się powtórzyć 3-4 razy. Gotowe ciasto przekroić w połowie i każdą połówkę rozwałkować w długi prostokąt, jak najcieńszy, najlepiej ~0,5 cm. Każdy prostokąt podzielić na w miarę równe trójkąty. Umieścić farsz u podstawy trójkąta (ja dodałam nutellę), przeciąć podstawę na długość ~0,5 cm i otulić nią farsz, tak by dwa końce podstawy były ładnie rozłożone na boki i zwinąć w rogalika, przytrzymując czubek trójkąta, lekko go przy tym rozciągając w czasie zwijania. Pieczemy 20-25 minut w 180 C, na złoty kolor.
Smacznego!



3 komentarze:

  1. Ja zdecydowanie nie chciałabym wiedzieć,jakie jest moje jutro.Można nazwać to przeznaczeniem.Wolę kierować swoim jutrem.Ale może właśnie tak tylko mi się wydaje,że to ja decyduję? Może to Los decyduje za mnie? A ja podążam tą drogą?

    Croissanty cudowne!Już od patrzenia można dostać zawrotu...języka.

    OdpowiedzUsuń
  2. ale piekne:) chetnie bym sie poczestowala choc jednym takim malutkim:)

    OdpowiedzUsuń
  3. szczerze podziwiam osoby potrafiące zrobić domowe croissanty. pięknie wyglądają

    OdpowiedzUsuń