Trudne początki młodej mamy
Od
kilkudziesięciu lat w Polsce prym wjedzie jeden sposób rozszerzania
diety niemowląt: dzieci karmione piersią pierwszy posiłek różny
od mleka najczęściej dostają w okolicach 5-6 miesiąca, dzieci
karmione butelką już w 4 miesiącu życia. Na pierwszy ogień
zwykle idzie marchewka bądź jabłko starte/zgniecione/zmiksowane na
gładko i podane łyżeczką. W zasadzie nic w tym złego nie ma,
poza tym może tylko, że dziwne dla mnie jest zróżnicowanie
rozszerzania diety pod względem rodzaju otrzymywanego mleka, i
karmienie w pozycji półleżącej, bo przecież rzadko się zdarza,
żeby takie maluchy potrafiły same stabilnie siedzieć. A zatem
niemowlę dostaje swoją pierwszą marchewkę/jabłko i tak przez
kilka dni, żeby wyeliminować możliwość alergii. W kolejnych
dniach do marchewki dodaje się kolejne warzywa, pojedynczo zmieszane
z marchewką, bądź podane samodzielnie. Obok są owoce w ramach
deseru po obiedzie. I tak jest karmione przez najbliższych kilka
miesięcy. Przeciery warzywne z wolna przeradzają się w zupy z
dodatkiem żółtka jajka, mięsa, makaronu i ryżu, wszystko zwykle
zmielone na gładko do postaci półpłynnej. W okolicach 8-9
miesiąca eksperci radzą już zostawiać grudki w postaci
pojedynczych ziarenek ryżu czy kawałków warzyw. W okolicach roku
przeciery i zupy zaczynają bardziej przypominać risotto, ale nadal
mają dość niedookreślony kolor i wciąż tę samą fakturę. Po
roku zaleca się już coraz grubsze kawałki aż do posiłków
serwowanych całej rodzinie.
Schematy
organizacji prozdrowotnych (w tym przede wszystkim WHO) są dość
ogólne i pozostawiają spore pole do popisu rodzicom i opiekunom –
przy czym warto zauważyć, że w kwietniu 2014 roku weszły nowe
zalecenia, z którymi można się zapoznać na TEJ stronie, natomiast
bardzo trafną ich interpretację znajdziecie TUTAJ. Natomiast
Internet to już w moim odczuciu szaleństwo konkretności, gdzie
można znaleźć rozpiskę niemalże co do godziny i mililitra
posiłku. Młode mamy, w tej chwili najczęściej starające się być
samodzielne, gdy przychodzi do rozszerzania diety, z jednej strony
nie mogą się doczekać i ten moment przyspieszają, a z drugiej są
przerażone i nie wiedzą od czego zacząć, jak, czym i w ogóle co
zrobić, żeby przypadkiem nie skrzywdzić tego maleństwa, które z
ogromnym poświęceniem pielęgnują – ja tak miałam i wiele
znanych mi mam również (jak to mówią been there, done that).
Bardzo łatwo wpaść w pułapkę schematów żywieniowych, które
zalewają wręcz Internet. Wszelkie tabelki co w którym miesiącu, o
której godzinie, w jakiej ilości przyprawiły mnie o zawrót głowy
i choć na początku byłam podekscytowana, mój zapał z każdą
chwilą słabł. Podałam pierwszą łyżeczkę marchewki, bo to było
ekscytujące i nie ukrywajmy łatwe, ale nie wiedziałam co dalej.
Zapewne ruszyłabym z kolejnym warzywem, gdyby nie znajomy, który
wyskoczył mi z terminem BLW, o czym pisałam w poprzedniej notce. To
jakoś mi uświadomiło, że zabieram się za coś, o czym nie mam
zielonego pojęcia.
Podstawy rozszerzania diety niemowlęcia
Zaczęłam więc czytać i oto czego się
dowiedziałam na początek:
1. Jest
kilka oznak gotowości dziecka do rozszerzania jego diety, po
pierwsze najlepszą pozycją do jedzenia pokarmów tzw. stałych jest
pozycja siedząca. Dlatego dietę młodego człowieka powinno się
rozszerzać dopiero w momencie, w którym sam stabilnie siedzi i
można go posadzić w krzesełku, bądź jeśli mniej stabilnie - na
kolanach opiekuna, czyli w okolicach 6-7 miesiąca. A zatem wszelkie
bujaczki, odchylane krzesełka czy foteliki samochodowe idą w
zapomnienie jeśli chodzi o karmienie w nich niemowlaka. Dlaczego
tak? Ano, spróbujcie zjeść coś w pozycji półleżącej/półsiedzącej,
nie jest to najłatwiejsze zadanie. Przede wszystkim rośnie
zagrożenie, że jedzenie dostanie się tam, gdzie nie powinno i dużo
łatwiej o zakrztuszenie czy zadławienie (o których na pewno
napiszę całą osobną notkę). Poza tym dziecko nie umie jeszcze
jeść i taka pozycja tylko utrudnia mu naukę. Oczywiście nikomu
nie zabraniam robienia inaczej, wiele dzieci je w ten sposób z
powodzeniem, natomiast osobiście uważam, że takie początki mają
sporo minusów.
2. Drugą
oznaką gotowości jest zanik odruchu wypychania języka, tak
przydatny przy ssaniu, a przy jedzeniu pokarmów stałych tak bardzo
upierdliwy. Cokolwiek wyląduje w buzi dziecka, od razu jest
eksportowane na zewnątrz i nie ma sensu z tym walczyć, trzeba
przeczekać. Odruch ten również zanika w okolicach 6 miesiąca
życia.
3.
Kolejną oznaką gotowości jest bezproblemowe chwytanie i wkładanie
przedmiotów do buzi, co dzieci robią dość wcześnie.
4. Oznaką
gotowości jest także zainteresowanie jedzeniem, choć moim zdaniem
to dość mętna oznaka. Dzieci interesują się wszystkim co robią
rodzice, będą się wgapiać jak jemy, chodzimy, pierzemy, zmywamy,
piszemy czy używamy telefonu. I to wszystko wcale nie oznacza, że
powinno dostać buty z podeszwą, proszek do prania, płyn do mycia
naczyń, długopis czy smartfona do ręki :) To tylko i aż dziecięca
ciekawość i pęd do odkrywania nowych rzeczy, który będzie
oczywiście przy rozszerzaniu diety bardzo pomocny, ale sama nie
zaliczyłabym tego do koronnych znaków, że dziecko jest na to
gotowe. Samo zainteresowanie nie wystarczy.
W wieku
czterech miesięcy z tego wszystkiego Tosia umiała tylko chwytać
przedmioty i pakować je z lubością do buzi. Zainteresowania
jedzeniem nie odnotowałam, bo rzadko nam towarzyszyła w czasie
posiłków, co w tej chwili wydaje mi się sporym błędem z naszej
strony, ale któż ich nie popełnia. Gdzie ja więc miałam głowę
kiedy zapragnęłam zaczynać coś, na co moje dziecko nie było
jeszcze gotowe? Ach te mamuśki, chciałoby się rzec, pieluszkowe
odparzenie mózgu jak nic.
Zatem
marchewka została odroczona o czas nieokreślony, aż odhaczymy
wszystkie cztery punkty, co jak mi się wydaje pozwoliło układowi
pokarmowemu małej nieco jeszcze dojrzeć. Ja natomiast miałam około
dwa miesiące na przemyślenie tego, jak chcę wprowadzić małą w
świat „dorosłego” jedzenia. Kompetencji nie miałam żadnych
(gdyby był z tego egzamin przed zajściem w ciążę, pewnie bym go
oblała...), ale za to sporo przywróconego zapału i chęci do
poszerzania wiedzy.
No to
skoro już wiedziałam, że nic nie wiem, musiałam to zmienić
wgryzając się w teorię. Wiedzę o karmieniu łyżeczką zdobyłam
szybko i miałam też niejasne przeczucie, że mój mały żarłok
wchłonie wszystko co mu dam, nie ważne jaką metodą. Ale był
jeszcze ten tajemniczy termin BLW, jakaś alternatywna droga, a ja
lubię alternatywne drogi. Zamówiłam więc książkę Bobas Lubi
Wybór i poszukałam stron internetowych, z których mogłam się w
ogóle dowiedzieć o co chodzi.
BLW cóż to takiego?
BLW to
skrót od terminu Baby Led Weaning, czyli w dosłownym tłumaczeniu -
odstawienie mleka matki bądź modyfikowanego, kierowane przez
dziecko (samoodstawienie się). Sami przyznajcie, nie jest to
najchwytliwszy termin na rynku. Dlatego też wydawnictwo, które
pokusiło się o wydanie książki na polskim rynku, stworzyło swoje
własne rozwinięcie skrótu, czyli Bobas Lubi Wybór. W moim
odczuciu jest nieco mylący i może sugerować, że dziecko zawsze ma
mieć na tacce kilka dań do wyboru, a z tym wiąże się obawa, że
wychowamy małego, wybrednego potworka. Tymczasem chodzi tu raczej o
wybór pomiędzy stałym posiłkiem a mlekiem. Stosując metodę BLW
sadzamy dziecko do wspólnego posiłku, umieszczamy mu na tacce
jedzenie, sami zasiadamy do swojego posiłku i konsumujemy, patrząc
uważnie, czy dziecko nie zaczyna się przypadkiem dławić, co
zresztą zdarza się naprawdę rzadko. I tyle roli rodzica w całej
zabawie jedzeniowej. Niektórzy powiedzą fanaberia i moda, pffff co
to za pomysły, karmiłaby normalnie jak człowiek przecierkiem,
pakowałaby do dzioba po bożemu, dziecko by się najadło, a nie
jakieś wymysły alternatywnych mamusiek... Każdemu kto zaczyna mnie
ustawiać w ten sposób odpowiadam, że to nie wymysł alternatywnych
mam ze „Stanów” i nie łykam nowinek jak pelikan, tylko zdobywam
rzetelną wiedzę. Metoda BLW była stosowana z powodzeniem przed erą
„słoiczków”, blenderów i kaszek instant. Co prawda nasze
babcie na początku wszystko gniotły widelcem i podawały na
łyżeczce, ale bardzo szybko (w okolicach 7-8 miesiąca)
przechodziły do podawania dzieciom jedzenia w kawałkach, o czym w
tej chwili się zapomina i dzieci nawet do drugiego roku życia
karmione są papkowo. Osobiście nie mam nic do karmienia łyżeczką,
jeśli tylko robi się to z poszanowaniem decyzji dziecka – jeśli
odwraca główkę, zamyka usta i kręci głową, nie wpycha mu się
na siłę, tylko kończy posiłek – oraz jeśli w odpowiednim
momencie (przed dziesiątym miesiącem) wprowadza się już jakieś
kawałki do rączki.
Dość
moich dywagacji, jak wygląda teoria BLW?
- dziecko
do końca szóstego miesiąca życia karmione jest wyłącznie
mlekiem, najlepiej mlekiem mamy, natomiast do pierwszych urodzin
mleko nadal jest podstawą jego diety, a stałe pokarmy jedynie
dodatkiem;
- dietę
rozszerza się gdy zostaną spełnione wszystkie opisane przeze mnie
wyżej warunki: siedzi stabilnie, trafia rączką do buzi, odruch
wypychania języka zanikł oraz dziecko żywo interesuje się
jedzeniem – jest chętne do posmakowania;
- sposób podania jedzenia dostosowany jest do możliwości dziecka, na początku najlepsze będą warzywa ugotowane na parze (miękkie na tyle, by można je było rozgnieść językiem o podniebienie, ale nie za miękkie, żeby dziecko mogło je złapać w rączkę) i pokrojone w słupki (marchewka, seler, pietruszka, ziemniak, dynia) bądź w różyczkach (brokuł i kalafior) – z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że najlepiej sprawdzają się warzywa w różyczkach, łatwo je złapać, a korona jest bardzo mięciutki i idealna do jedzenia). Jedzenie śniadaniowe typu płatki i kasze najlepiej jeśli będą ugotowane na gęsto i uformowane w kulki, dobrze sprawdzają się połączenia z bananem bądź innymi owocami. Mannę bądź jaglankę można też w łatwy sposób po ugotowaniu na gęsto ostudzić i pokroić w kostkę (kombinowane przepisy na pewno zamieszczę);
- dziecko
je samo, co nie oznacza że nie wolno mu pomagać jeśli
zamanifestuje taką potrzebę – można pozwolić, żeby dziecko
złapało naszą rękę i zjadło, to co w niej mamy, można nabrać
na łyżeczkę i pozwolić dziecku ją chwycić i włożyć sobie do
buzi, tak samo z widelcem;
-
pozwólmy dziecku próbować, testować i eksperymentować –
większość dzieci na początku ściska jedzenie w rączkach,
wyrzuca na podłogę, rozsmarowywuje na tacce – to normalny etap,
który u różnych dzieci trwa różnie i rodzice niestety muszą
uzbroić się w cierpliwość. Na pocieszenie dodam, że łatwiej
znieść rozrzucającego jedzenie niemowlaka niż dwulatka ;)
-
jedzenie podajemy na tacce (talerzyki i miseczki zwykle fruwają po
kuchni), jednolity kolor tła sprawia, że jedzenie jest lepiej
widoczne i ciekawsze dla dziecka. Z czasem można włączyć sztućce
oraz talerze i miski, ale dopiero jak dziecko będzie gotowe (tę
gotowość niestety można sprawdzić tylko metodą prób i błędów);
- dzieci
lubią podjadać rodzicom z talerza, dlatego dobrze jeśli serwujemy
dziecku to samo, co jemy my, bądź chociaż element naszego posiłku
tak, żebyśmy mogli się z nim w każdej chwili łatwo podzielić;
- staramy
się jeść zdrowo, komponować posiłki bogate w składniki
odżywcze, witaminy itd. Niemowlęciu serwujemy dania bez cukru i
soli – sobie możemy dosolić na talerzu bądź też zrezygnować z
solenia, rafinowany cukier można zastąpić zdrowszymi
odpowiednikami takimi jak syrop daktylowy (będzie przepis), stewia,
owoce, dla starszych dzieci można spróbować ksylitol;
- dziecku
od początku możemy podawać niemalże wszystko (wyjątki
znajdziecie na końcu wpisu), to jest też duży plus późniejszego
wprowadzania stałych pokarmów, starszy układ pokarmowy ma mniejsze
szanse na negatywne reakcje. Poszczególne produkty wprowadzamy
oczywiście powoli, nie wszystko naraz, żeby w razie czego wiedzieć,
co uczula nasze dziecko (moją Tosię uczula na przykład cynamon :)
). Najlepiej jest zacząć od trzech warzyw, obserwować dziecko, po
czym dodać kolejne. Doświadczenie wielu mam mówi, że dzieci łatwo
akceptują smak owoców, trudniej idzie im z akceptacją warzyw,
dlatego to właśnie warzywa poleca się wprowadzać jako pierwsze;
- nie
zmuszamy do jedzenia! W sumie powinnam była zamieścić to na samej
górze, ale już nie będą kombinować :) Sadzamy dziecko w
krzesełku, dajemy mu jedzenie i obserwujemy. Jeśli dziecko zrzuci
jedzenie na podłogę i na tacce nie pozostanie nic, wyjmujemy je z
krzesełka i już (na początku można podać nową porcję, bo
dziecko dopiero ćwiczy i wyrzucanie niekoniecznie oznacza niechęć,
a prędzej nieporadność). Jeśli dziecko rozgniata jedzenie na
tacce bądź w łapkach, a jest już starsze i ewidentnie widać, że
nie jest już głodne, a jedynie się bawi – wyjmujemy z krzesełka.
Nie wkładamy przemocą do buzi (to zasada nie tylko BLW, ale
generalnie nie powinno się tak robić), nie przekonujemy, nie
błagamy, nie prosimy. Jeśli dziecko nie zje ani kęsa stałego
posiłku, albo tylko odrobinkę – dostaje mleko i jest najedzone.
Jakie są plusy BLW?
- dziecko
poznaje smak, fakturę, ciepłotę i kolor każdego produktu w jego
prawdziwej formie. Do jedzenia są zatem angażowane wszystkie zmysły
(ziemniak i banan mają ten sam kolor, ale zupełnie inny smak,
ogórek i brokuł mają ten sam kolor, ale jeden jest twardy, a drugi
miękki, seler i pietruszka mają ten sam kolor, ale zupełnie
inaczej smakują itd.);
- dziecko
w niezwykły sposób ćwiczy swój aparat mowy, czyli język i
szczęki, bardzo szybko uczy się żucia i gryzienia (jeśli ma z tym
problem, najlepiej usiąść przed dzieckiem i zaprezentować mu,
nawet w karykaturalny sposób, jak się gryzie), takie ćwiczenia
pomagają także w nauce mowy;
- w
bardzo prosty sposób zapewniamy dziecku ćwiczenia z małej
motoryki, pięknie uczą się chwytu pęsetkowego i koordynacji
oko-ręka-buzia;
-
przeważnie bardzo sprawnie i szybko idzie nauka jedzenia sztućcami
oraz picia z kubeczka czy przez słomkę (dziecko to mały podglądacz
i naśladowca, jeśli mu pokażemy jak jeść widelcem i łyżką,
szybko załapie o co chodzi – tu także ogromne znaczenie ma
wspólny posiłek);
- zdrowe
nawyki – przy BLW bardzo ciężko o przejadanie się (choć i takie
kwiatki się zdarzają, pomocna jest tu rozwaga rodziców),
niemowlęta nie wiedzą jeszcze co to takiego jedzenie z łakomstwa,
dlatego osiągnąwszy punkt pełnego brzuszka, przestają jeść.
Często rodzicom wydaje się, że ich dzieci są „niejadkami”
albo „że się nie najadają”, „jedzą za mało”, gdy
tymczasem dzieci jedzą dokładnie tyle, ile jest w stanie pomieścić
ich brzuch. To jest bardzo duży minus jedzenia w zmielonej formie,
dziecko jest w stanie zjeść go znacznie więcej niż jedzenia w
kawałkach, znacznie łatwiej się nim przejeść i szybko rozciąga
żołądek, szczególnie kiedy opiekun przekonuje dziecko do jedzenia
(słynne „za mamusię, za tatusia” i wszelkie inne „samolociki”).
Oczywiście nie jest to reguła, po prostu przy wyłącznym karmieniu
„papkami” o to łatwiej;
- dziecko
nauczy się próbowania! To bardzo ważne, ileż to razy miałam
styczność z ludźmi, którzy bali się nowych smaków (sama też
tak czasami mam), przyzwyczajeni do wąskiej grupy produktów i
ulubionych potraw, nie chcieli wziąć do ust niczego, czego nie
znali. Dzieciom BLW generalnie się to raczej nie zdarza, bo od
małego są przyzwyczajane do coraz to dziwniejszych kombinacji
smakowych i nowych produktów w baaaardzo różnej formie, o różnej
konsystencji, kolorze itd.;
- na
koniec najmniej istotny, ale ogromnie ważny dla rodzica plus, a
mianowicie może on sobie spokojnie zjeść własny, ciepły posiłek!
Niektóre dzieci konsumują tak długo, że rodzice zdążą jeszcze
wypić kawę, pozmywać albo nadrobić zaległości prasowe.
Jakie są
minusy BLW?
-
bałagan, to podstawowy i największy minus tej metody. Przy daniu
swobody dziecku nie jesteśmy w stanie zapobiec zniszczeniom
poczynionym na krzesełku, pod nim, na ścianach, ubraniach, a nawet
włosach czy plecach (true story!). Na pocieszenie z czasem jest
coraz lepiej, pierwszy przełom pojawia się w okolicach 9-10
miesiąca, w tym czasie czysta pozostaje przestrzeń pod krzesełkiem.
Drugi przełom pojawia się po roku, kiedy dzieci uczą się
operowania sztućcami i oczyszczeniu ulega przestrzeń pod talerzem
oraz generalnie czystsze jest samo dziecko i można zrezygnować z
kubraczków malarskich zakładanych do posiłku :D
No i oczywiście przy BLW najlepszą "brygadę sprzątającą" stanowią dzielne czworonogi:
No i oczywiście przy BLW najlepszą "brygadę sprzątającą" stanowią dzielne czworonogi:
- obawy otoczenia, to taka niekończąca się historia. Mamy generalnie są teraz na cenzurowanym, ocenia się je z każdej strony i wymaga się dążenia do ideału. Każdy ma dla mam dobre rady, są nimi wręcz obsypywane, a każde odstępstwo od znanych schematów jest bombardowane negatywnymi komentarzami. Mama, która chce stanąć okoniem i postępować inaczej niż wszyscy, musi być twarda, cierpliwa i zdawać sobie sprawę, że będzie krytykowana. Po raz kolejny na pocieszenie: gdy zabierzecie niespełna roczne dziecko na przyjęcie do rodziny i ono będzie pięknie jadło samo, gdy tymczasem kuzyni czy rodzeństwo będą się męczyć z karmieniem swoich maluchów łyżeczką, pękniecie niemalże z dumy, a wszystkim „ciotkom dobra rada” zrzednie mina ;)
Jakie są
lęki osób niezdecydowanych na tę metodę?
- przede
wszystkim lęk przed zadławieniem. Ważna informacja: zadławienie
zdarza się bardzo rzadko, ale jeśli się zdarzy rodzic musi
wiedzieć jak reagować! To podstawa, nie istotne jaką metodę
rozszerzania diety wybierzesz dla swojego dziecka, MUSISZ wiedzieć
jak je ratować. Dziecko może się zadławić wszystkim, nawet
papką, dławienie może się też przytrafić starszym dzieciom, a
nawet dorosłym. Dlatego warto przejść się na kurs pierwszej
pomocy dorosłych, niemowląt i dzieci, albo przynajmniej doszkolić
się oglądając filmy na you tube. Wiedza jak reagować daje pewność
siebie, pozwala na znacznie mniej emocjonalne reakcje, a przy
dławieniu czy krztuszeniu się dziecka spokój to podstawa;
- nie
będzie się najadało. Jak już pisałam wyżej, do roku podstawą
diety dziecka jest mleko i nawet jeśli nie będzie zjadało całego
posiłku stałego, albo wręcz nie zje nic, mleko zaspokoi wszystkie
jego potrzeby. Szczególnie mleko mamy, które dostosowuje się do
potrzeb tego konkretnego dziecka i jest inne na poszczególnych
etapach jego rozwoju (co nie oznacza, że z czasem traci na
wartości!);
- nie
będzie szanować jedzenia. Nie oczekujmy od niemowlaka, że będzie
rozumiało czym jest marchewka czy chleb i że da się tym zapełnić
brzuch (dzieci rozumieją to w różnym czasie, ale najczęściej w
okolicach 10 miesiąca), tym bardziej nie zrozumie, że wyrzucenie
ich na podłogę to oznaka braku szacunku. Dziecko uczy się poprzez
naśladowanie i obserwacje opiekunów, jeśli my nie będziemy
wyrzucać ani rozgniatać jedzenia, ono także z czasem przestanie to
robić (jak już zaspokoi ciekawość). Nauka szacunku do jedzenia
wymaga myślenia abstrakcyjnego, które jest poza zasięgiem tak
małego dziecka;
- nigdy
nie nauczy się jeść sztućcami, już zawsze będzie jeść rękami.
Pisałam już wyżej o tym, że dziecko uczy się poprzez obserwację
i naśladowanie, jeśli rodzic będzie się posługiwał sztućcami,
to i dziecko w końcu tego zapragnie i metodą prób i błędów
dojdzie jak się to robi. Poza tym nie oszukujmy się, także
dorosłym zdarza się jeść rękami w domowym zaciszu, a nawet w
restauracji! W końcu jedzenie kanapki nożem i widelcem do
najłatwiejszych zadań nie należy :)
- papkę
dziecko przetrawi, kawałków nie. Rzeczywiście może tak to
wyglądać, ponieważ (UWAGA podejmuję temat pieluchy!) w dziecięcej
pieluszce przy BLW mamy zawsze na początku znajdują dokładnie to
samo, co weszło do buzi dziecka – marchewka w kawałkach,
poszarpany makaron, grudki ryżu. Mamy dzieci karmionych papkami
znajdują w pieluszce zwykle papkę, czyli generalnie też dokładnie
to samo, co weszło ;) Składniki odżywcze nie zmieniają się pod
wpływem rozdrabniania, mogą się zmienić przy obróbce termicznej.
Układ pokarmowy niemowlęcia na początku nie umie strawić jedzenia
innego niż mleko i nie istotne jest jak bardzo rozdrobnione ono
będzie. Dopiero z czasem organizm nauczy się jak strawić
poszczególne substancje i dopiero wtedy zawartość pieluszki
zacznie przypominać to, co wyrzucają z siebie dorośli;
-
wychowasz małego wybrednego niejadka. Kiedy jedzenie jest elementem
zabawy, a następnie przeradza się w sposób na napełnienie
brzucha, cały czas będąc odkrywaniem, eksperymentowaniem i
przyjemnością, zagrożenie małym niejadkiem drastycznie spada.
Dzieci są bardzo różne, zdarzają się małe żarłoki
pochłaniające wszystko na swojej drodze, ale też dzieci z
wysublimowanym podniebieniem, smakosze lubiący pewne konkretne smaki
i nic w tym złego! Dopóki dziecko nie boi się próbować nowości
i jest zdrowe, nie ma się czym martwić.
Na koniec
jeśli dziecko nie chce zjeść obiadu, pozwólmy mu odejść, bo
może po prostu nie jest głodne, nie wpychajmy w nie słodkości
„żeby tylko cokolwiek zjadło”, bo to jest właśnie idealny
sposób na wychowanie małego terrorysty ;)
- będzie
wybierać wyłącznie słodycze. Jeśli damy dziecku do wyboru
jaglankę z owocem bądź batonika z gamą polepszaczy smaku w
środku, bardzo prawdopodobne, że wybierze batonika, ale to jest
zadanie rodzica, żeby żywić dziecko tak zdrowo jak umie z
rozsądkiem i rozwagą. Żadna metoda żywienia dziecka nie zwalnia
rodziców z myślenia! Nawyki zdobyte w pierwszych latach życia
owocują na przyszłość, starsze dzieci, które nie były zatykane
sztucznymi słodyczami jak był mniejsze, rzadziej wybierają
niezdrowe rzeczy.
Produkty
zakazane do roku bądź dłużej:
- surowe
mięso i jajka;
- grzyby
(nie powinno się podawać do siódmego roku życia, albo i dłużej);
- wywar z
mięsa;
-
wędzonki;
- miód;
-
orzechów w całości (masło orzechowe można wprowadzić wcześniej
jeśli nie ma alergii);
- mleka
odzwierzęce (można podawać od początku przetwory mleczne:
jogurty, sery oraz stosować mleko zwierzęce do smażenia
naleśników/placków).
Intuicja
Na koniec
najważniejsza rzecz ze wszystkich: nie ma to jak intuicja mamy! Mama
zawsze wie, co dla jej dziecka będzie najlepsze i nie ma takiego
człowieka na ziemi, który wiedziałby lepiej od niej co robić.
Ostatnio z każdej strony próbuje się tę maminą intuicję podejść
i ją zdusić w zarodku, sprawić że mamy czują się niepewne i
sięgają po „mądrzejsze” źródła. Mamo nie daj się! Miej
odwagę stanąć w obronie swojego dziecka i swoich poglądów oraz
intuicji, nikt za ciebie tego nie zrobi. Wyrzuć mądre książki
(choć przeczytać i wyciągnąć to, co ci podpasuje na pewno nie
zaszkodzi, ale nie ma takiej książki z gotową receptą na
wszystko), wyrzuć schematy, wyrzuć utarte ścieżki. Jedyną osobą,
która ewentualnie może ci sensownie doradzić to twoja własna
matka, ale nawet ona nie wie o twoim dziecku tyle co ty. Warto natomiast do wszelkich aktywności z dzieckiem zatrudnić tatę, niech też się zainteresuje rozszerzaniem diety, usiądźcie do teorii razem, poszukajcie razem, bądźcie nierozerwalnym teamem, wspierajcie się, będzie wam w ten sposób znacznie łatwiej! Mam
nadzieję, że komuś dodam tym wpisem odwagi.
Wpis ten
nie zastępuje opieki medycznej.
Bibliografia
- „Bobas Lubi Wybór” Rapley Gill, Murkett Tracey, wyd. Mamania;
- Forum FB BLW – Bobas Lubi Wybór (bardzo polecam każdemu, kto jest chętny rozpocząć przygodę z rozszerzaniem diety!);
- Blog:
część 1 https://malgorzatajackowska.wordpress.com/2014/07/25/zasady-zywienia-niemowlat-aktualne-stanowisko-grupy-ekspertow-1/
część 2 https://malgorzatajackowska.wordpress.com/2014/07/29/zasady-zywienia-niemowlat-2014-2-kiedy-i-jak-rozszerzac-diete-dziecka/ - Zasady żywienia zdrowych niemowląt. Zalecenia Polskiego Towarzystwa Gastroenterologii, Hepatologii i Żywienia Dzieci” Standardy Medyczne/Pediatria. 2014, t.11, s.321-338 : http://www.pedhemat.wroclaw.pl/ptp/files/Standardy_Medyczne_2014_Zalecenia_ywienia_.pdf
Bardzo ciekawy wpis :)
OdpowiedzUsuńNie mam jeszcze dzieci, ale czytałam już co nieco o BLW i wydaje mi się to być naprawdę dobrym pomysłem :)
Bardzo się cieszę, że ci się spodobał :)
OdpowiedzUsuńMetoda jest postrzegana jako kontrowersyjna, w sumie nie wiem czemu, bo jak zbadałam temat, to okazało się, że na przykład moja mama karmiła mnie i siostrę bardzo podobnie, tyle że czasem pomagała łyżeczką jak nie patrzyłyśmy, żebyśmy się najadły na pewno :P I jeszcze za czasów naszych babć to była raczej norma a nie wyjątek.
Generalnie polecam, nam służy ;)
Może wszystko zależy od tego jak się rozwija dziecko. Nie wiem jakie będzie moje, ale mogę napisać na przykładzie siostry.
OdpowiedzUsuńPierwsze pokarmy jakie dostawała mała to zupki - rosołki, z warzywkami i ryżem później z kluskami lanymi, później były wprowadzane inne. Nigdy nie widziałam, żeby mała jadła w pozycji półleżącej (szok). Nigdy nikt jej nic nie blendował, miała rozgniatane widelcem troszkę, ale nie do pozycji płynnej. Pozwalałyśmy małej wyjąć sobie rączką marchewkę z zupki, żeby spróbowała zjeść sama, jeśli miała na to ochotę. Wydaje mi się, że była mocno zainteresowana jedzeniem. Próbowała chwytać łyżeczkę i jeść sama (oczywiście jej to na początku nie wychodziło).
Jeśli chodzi o wypychanie języczka, to małe dzieci go wypychają, bo ich kubki smakowe znajdują się dookoła usteczek.
Mała zaczęła mieć rozszerzaną dietę od ok 4 miesiąca, w wieku 8 miesięcy jadła już wszystko sama.
Bardzo dużo zależy od tego jak się dziecko rozwija, to prawda. Zawsze na pierwszym miejscu jest zasada podążania za dzieckiem i jego potrzebami (ważne też, żeby te potrzeby dobrze rozpoznawać i interpretować, bo żarłoczne patrzenie na nasz obiad czteromiesięczniaka, wcale nie oznacza, że jest głodny i chce zjeść naszego kotleta :) ). Nadal będę obstawała przy tym, że cztery miesiące to za wcześnie, ponieważ takie dziecko nie siedzi, nie ma jak, nawet na kolanach rodzica będzie z tym miało duży problem i gdzie tu jeszcze miejsce na samodzielne jedzenie? Jest sporo argumentów za tym, żeby rozszerzać dietę jednak nieco później, po szóstym miesiącu najwcześniej, nawet WHO aktualnie taką metodę promuje.
UsuńCo do wypychania języka to akurat dlaczego dziecko tak robi, nie wiedziałam, natomiast tak czy siak odruch ten musi zaniknąć, żeby dziecko mogło swobodnie próbować nowości ze stołu.
Nie jestem przeciwniczką karmienia łyżeczką, uważam nawet, że wiele matek zwyczajnie psychicznie nie wytrzymałoby rozszerzania diety metodą BLW, a to ma być przecież przyjemność, nie stres. Wszystko jest dla ludzi, warto się po prostu rozejrzeć i wybrać to, co do nas najlepiej pasuje :)
No zobaczę jak moje dziecko będzie się rozwijało. Siostrzenica akurat w wieku 4 miesięcy już siedziała na kolanach dość sztywno a w wieku 5 miesięcy już sama siadała. Być może po prostu się szybciej rozwijała niż inne dzieci.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze chyba, żeby nie popadać ze skrajności w skrajność i nie wszystko robić książkowo.
Na leżąco wpychać jedzenie, czy półsiedząco to rzeczywiście nie najlepszy pomysł (ja teraz tak muszę jeść, więc nawet mi jest ciężko w takiej pozycji zjeść obiad).
U siostrzenicy też nie było tak, że ona miała jakąś porcję swoją obiadową i musiała to zjeść. Jadła tyle ile chciała. Wkładała rączki do miseczki wyławiając sobie np marchewkę, moczyła łyżeczkę w zupie i ją lizała...
Jeśli chodzi o języczek jestem innego zdania, ale Ty oczywiście możesz mieć swoje. Od pediatry wiem, że dziecko jak próbuje smaków to nawet powinno się brudzić dziecko na ustach czy brodzie, żeby ono sobie mogło wypchnąć właśnie języczek i spróbować.
To rzeczywiście bardzo szybko, większość dzieci siada samodzielnie dopiero w okolicach 6-7 miesiąca życia. Każde ma swój tok rozwoju i widzę to nawet w obrębie własnego domu po mojej Tosi i moich siostrzeńcach, jak bardzo się między sobą różnią.
UsuńChyba mówimy o czymś zupełnie innym jeśli chodzi o wypychanie języka :D Odruch wypychania języka służy dziecku w pierwszych miesiącach do ssania, jest bardzo silny i dziecko z tym odruchem nie jest w stanie nic zrobić z jedzeniem w ustach, a łyżeczkę zwyczajnie wypycha nie mogąc niczego z niej zgarnąć. A brudzenie i smakowanie z ust i brody to naturalna rzecz i nawet teraz Tosia tak robi :)
to chwilowa moda podobnie jak rb . uważam ,ze młoda mama powinna stosować się do zalecen położnej i pediatry a nie eksperymentować na własnym dziecku.
OdpowiedzUsuńPediatrzy nadal, mimo zaleceń WHO, polecają rozpoczęcie rozszerzania diety od 4 miesiąca życia dziecka. Gastrolog u którego byłam z trzymiesięczną Tosią bardzo na to narzekała i mówiła mi, że to prosta droga do wielu alergii i zaburzeń żywienia, a także osłabienia układu odpornościowego. Ponad to pierwszą radą pediatrów bardzo często bywa podanie kaszek i jedzenia ze słoiczka, gdzie bardzo często są ogromne ilości cukru, zupełnie takiemu małemu człowiekowi niepotrzebne.
UsuńNie eksperymentowałam na własnym dziecku. Jest zdrową, szczęśliwą i ruchliwą dziewczynką, która chętnie próbuje WSZYSTKIEGO! Potrafi w tej chwili jeść sama przy pomocy widelca bądź łyżeczki, właśnie nauczyła się pić z normalnej szklanki. Jest bardzo samodzielna, etap rozrzucania i gniecenia jedzenia był krótki i służył głównie poznaniu konsystencji i faktury poszczególnych potraw. Tosia ma w tej chwili 16 miesięcy.
Czasy się zmieniają, wiedza się poszerza, trzeba samemu sporo myśleć, czytać, dopytywać. Nie ma takiego człowieka, któremu wierzyłabym na słowo i ślepo robiła to, co mi karze. I polecam gorąco postępować w ten sposób wszystkim, szczególnie właśnie młodym rodzicom (bo nie tylko mama wychowuje dziecko!).
Jeszcze nie mam własnych dzieci, ale wpis ciekawy. Nie słyszałam nigdy o tej metodzie. Tak jak pisały przedmówczynie twierdzę, że wszystko zależy od dziecka i tego jak się rozwija. Oczywiście powinniśmy szukać tego co najbardziej odpowiada i Nam i dziecku.
OdpowiedzUsuńTo jest podstawowa zasada, której należy się trzymać :) W BLW jedną z fajniejszych rzeczy jest to, że sama metoda wymusza u rodziców poszukiwanie zdrowych potraw, zmusza do zastanowienia się nad własnym menu i niejednokrotnie rewolucjonizuje kuchnię na lepsze :)
UsuńBardzo ciekawa koncepcja. Sama nie mam dzieci, ale polecę ją "dzieciatym" koleżankom. No i zapamiętam sobie na przyszłość...
OdpowiedzUsuńWarto się obznajomić w sposobach rozszerzania diety i wybrać to, co najlepsze dla nas i dziecka, także każdą metodę warto mieć na uwadze :)
UsuńSporo czytałam o tej metodzie jak córka była mała, w sumie nie zastosowałam jej, sama nie wiem dlaczego, chociaż nigdy jej nie ograniczałam i jeśli tylko chciała jeść rączkami to miała na to moje przyzwolenie.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę nie ma jednej złotej metody na wszystko i dla wszystkich, daleka jestem od fanatyzmu i wmawiania, że wszystkie dzieci karmione łyżeczką muszą być nieszczęśliwe, bo to wierutna bzdura :) Jeśli dziecię ma chęć, a mama zawsze kieruje się zasadą szacunku do dziecka i pozwala mu na swobodę, to i karmienie łyżeczką jest świetne. Grunt, żeby przy nim nie zostawać do trzeciego roku życia (co się niestety zdarza) ;)
UsuńSzczerze mówiąc to nigdy nie czytałam o tej metodzie i w sumie ogólnie mało wiedzy czerpałam z internetu na ten temat. Bardziej robiłam wszystko intuicyjnie, trochę radziłam się mojej doświadczonej mamy(7 wychowanych).
OdpowiedzUsuńJak synek chciał jeść rączkami to mu pozwalałam i powiem, że lepiej się najadł niż jak go łyżeczką karmiłam. I wolałam dawać mu posiłki zrobione w domu a słoiczki "awaryjnie" ale i tak bardziej te domowe wolał. Teraz ma prawie 3 latka, jeśli czegoś nie chce to nie ja, a ja go do jedzenia nie zmuszam, w końcu chyba nie można jeść na siłę. Dziecko też wie co chce i uważam, że powinno mieć wybór.
Bo też prawda jest taka, że nazwa nazwą, a metoda tak naprawdę istnieje od wieków. Karmienie łyżeczką to wymysł drugiej połowy XX wieku (stąd nie bardzo ogarniam zarzuty, że BLW to chwilowa moda ^_^ ), kiedyś po prostu nie było na to czasu. Owszem luźniejsze pokarmy jak zupa nasze babcie i prababcie podawały łyżeczką, ale pozwalały też dziecku jeść rękami i uczyć się.
UsuńBardzo fajnie, że pozwoliłaś swojej intuicji przejąć kontrolę, też tak robię i zgadzam się na przykład kiedy moja córeczka mnie prosi o nakarmienie łyżeczką, co się zdarza, ona jest najważniejsza :)
Dziękuje za ten artykuł, akurat idealnie trafiłaś z tematem dla mnie :) moja córka ma 4miesiące i bardzo mnie zdziwił fakt, iż niektórzy w tym okresie już sadzają dziecko... Karmię naturalnie i mam zamiar robić to do roku przynajmniej. BLW to metoda, która mnie zaintrygowała, myślę że jej spróbuję bo wydaje się być bliska moim przekonaniom. Zawsze ostatecznie mogę wrócić do blendowania. Fajnie, że o tym piszesz bo mnie rodzina już suszy głowę, kiedy zacznę obiadki wprowadzać - cierpliwie tłumaczę, że jeszcze czas, ale nie wiem na ile mi cierpliwości starczy :)
OdpowiedzUsuńZ rodziną jest ciężko, moja mama długo nie mogła patrzeć jak mała dostaje kawałki marchewki (jak miała 7 miesięcy) i wychodziła z kuchni. Tata się łapał za głowę i starał się mi tłumaczyć, że tak nie można, bo się dziecko zadławi (ma traumę po tym jak sam się dławił mając naście lat). Po tym jak Tosia się zaczęła raz krztusić, a nasza reakcja była ekspresowa, rodzice wyluzowali. W tej chwili zachwycają się tym, jak mała ładnie je i z jakim smakiem, jaka jest samodzielna. Chwalą się nią na prawo i lewo :) Także tutaj pomaga cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość. Plus zachęcam bardzo do przejścia kursu pierwszej pomocy niemowlętom, wiedza jak postępować jest nieoceniona i trzeba ją mieć! Choć od razu powiem, że szansa na krztuszenie jest większa przy łyżeczce niż przy BLW, Tosi zdarzyło się raz jeden ;)
UsuńBardzo dobry styl pisania. Rzeczowo, fachowo, lecz bez encyklopedii. Jako przyszły tatuś czuje się przytłoczony ogromem informacji. Bedę tu często zaglądał. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam i dziękuję za miłe słowa :)
Usuń