Smażone jedzenie jest
ciężkostrawne to fakt bezsporny, ale jeśli przez cały rok
jesteśmy grzeczni, to w karnawał jeden raz możemy sobie pozwolić
na małe szaleństwo, nasza wątroba nie powinna się na nas obrazić
(ponoć regeneruje się co pół roku, ale bądźmy dla niej
łaskawi). Do Tłustego Czwartku zostało co prawda jeszcze sporo
czasu, ale z wyborem przepisu idealnego nie warto czekać! Ten, który
chciałam wam zaproponować dzisiaj, jest starym rodzinnym przepisem,
więc nie jest najzdrowszym z możliwych, ale tego smaku się nie
zapomina. To pączki mojego dzieciństwa, do dzisiaj pamiętam, jak
patrzyłam mamie na ręce, kiedy je lepiła, a potem obtaczałam w
cukrze pudrze po tym jak tata je usmażył. To był taki nasz
rodzinny rytuał na końcówkę karnawału i tylko wtedy jedliśmy
pączki. Do dzisiaj tak mam, że pączków sklepowych nie lubię i
nie jadam, natomiast tym maminym, domowym oprzeć się nie potrafię.
A teraz, co z
dziecięciem? Można dać mu domową marmoladę ze środka :D Całego
pączka Tosia spróbuje już niedługo, ale pieczonego w piekarniku,
przepis wkrótce!
Pączki
- 60g drożdży
- 2 szkl. mleka
- 6 szkl. mąki
- 12 żółtek
- 10 płaskich łyżek cukru/ksylitolu/stewii
- szczypta soli
- 2 łyżki spirytusu
- 300g masła
- skórka otarta z cytryny lub pomarańczy
- marmolada żurawinowa bądź z dzikiej róży
- dobry smalec do smażenia
Osączone pączki można
oprószyć cukrem pudrem, ale nie jest to konieczne, są pyszne w
każdej formie :)
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz