29 stycznia 2011

Chrusty vel Faworki


Uwielbiam karnawał! To taki specyficzny czas, moim zdaniem idealnie umieszczony w najzimniejszym czasie roku. Bo przecież bez przebieranek, balów, imprez i najróżniejszego rodzaju zabaw, styczeń i luty byłyby strasznie przygnębiające, zimne i depresyjne.
Pochody ostatkowe w mojej szkole stanowią jedne z najostszejszych wspomnień z dzieciństwa jakie mam. Co roku razem z mamą i siostrą starałam się wymyślić najorginalniejszy strój, który porazi tłumy i sprawi, że wygram konkurs przebierańcowy. Jednego roku razem z koleżankami przebrałam się za pogodę w postaci chmurki, słoneczka, śnieżynki i pioruna. Innego roku wymyśliłam wilka przebranego za babcie, 2w1. Nic jednak nie przebije pomysłu moich starszych kolegów. Było ich pięciu, przy czym ich strój wymygał obecności małej dziewczynki, to też namówili siostrę jednego z nich do udziału. Strój był mroczny, ale pomysł genialny i do tej pory nie widziałam niczego, co zaskoczyłoby mnie równie bardzo. I jak przypuszczam nie tylko mnie. Otóż chłopcy przebrali się za kondukt żałobny... Z sali gimnastycznej pożyczyli górną część skrzyni do skoków, którą przerobili na trumnę z białym prześcieradłem, poduszeczką i kwiatami. Dziewczynka miała na sobie śliczną koronkową sukieneczkę i musiała bardzo nad sobą panować, żeby się nie roześmiać. Jeden z chłopców przebrał się za księdza, inny za ministranta dzwoniącego dzwonkiem, a czterech niosło trumnę. Widok powodował gęsią skórkę, ale też fascynację, jak to zwykle bywa z gotyckim klimatem.
Mroczność postaram się zrównoważyć pysznością przepisu, który chciałam Wam dziś zaproponować. Zwykle robiłam faworki z przepisu mojej siostry, bodajże z bardo popularnej książeczki "Piekę ciasta i ciasteczka". Tym razem jednak, z daleka od domu, postanowiłam spróbować czegoś nowego. Skorzystałam więc z przepisu Moniki z bloga Na Grabinie i muszę przyznać, że chrusty wyszły rewelacyjne. Ja bardzo lubię chrupkie i te są właśnie takie, zatem przepis nie dla tych, którzy lubią mięciutkie ciapciaczki.

Chrusty vel Faworki

  • 3/4 kg mąki pszennej
  • 12 żółtek
  • 6 łyżki śmietany
  • 1/3 szklanki wódki
  • do smażenia - ok 2.5 kostki tłuszczu (najlepiej smalec ale może być i Planta)
  • do posypania cukier puder wymieszany z cukrem z wanilią

Jako, że jest nas tylko dwoje, a planowała nas odwiedzić tylko jedna znajoma, zrobiłam faworki z połowy składników.
Na początek przesiałam mąkę przez sitką i połączyłam ją z żółtkami, następnie zagniotłam i zaczęłam dodawać po jednej łyżce śmietany. Co jakiś czas podlewałam też alkoholem. Wymagało to wiele siły, ale dało radę. Kiedy ciasto jest już w miarę połączone i elastyczne, Monika zaleca przepuścić je przez wałek do robienia makaronu, ja z braku takowego urządzenia musiałam się posiłkować zwykłym wałkiem, co było bardzo pracochłonne, ale ostatecznie stwierdzam, że było warto. Fajnie też mnieć tak jak ja, jakąś gadułę obok, wtedy czas mija szybciej :D
Na sam koniec wałkujemy ciasto bardzo mocno na barzo płaski placuszek (ciasto nie wałkowane należy przykryć, żeby nie wyschło). Placuszek kroimy nożem na wąskie paski długości ~10-15cm i nacinamy po środku. Kolejnym krokiem jest zawinięcie jednego końca do środka nacięcia i ułożenie faworków na ściereczce i przykrywamy drugą.
Smażymy je na głębokim tłuszczu (ok 2,5 kostki tłuszczu - smalcu lub Planty). Zrumienione z obu stron układamy na papierze do odsączenia, posypujemy cukrem pudrem wymieszanym z cukrem waniliowym i wcinamy! :D
Smacznego!


27 stycznia 2011

Rastafariańska tortilla


Dziś na szybko propozycja obiadowa, idealna kiedy wracamy padnięci do domu i absolutnie brakuje nam chęci i czasu na długie gotowanie. Smak niepowtarzalny, jeden z naszych ulubionych, bo z resztą kuchnia meksykańska wiedzie u nas prym.  Jedyne odstępstwo od klimatu stanowił sos czosnkowy, którego trudno sobie odmówić, kiedy jest dobrze zrobiony, ręką mistrza M. W czasie przygotowywania warzyw zauważyłam też pewną kolorystyczną prawidłowość, co sprawiło, że obiad z meksykańskiego przeobraził się w jamajsko-meksykańsko-grecki.
Już bez zbędnego gadania, oto przepis:


 Meksykańska tortilla
  • 6 tortilli
  • podwójna pierś z kurczaka
  • 1/2 czerwonej papryki
  • 1/2 żółtej papryki
  • 1/2 ogórka
  • 2 pomidory
  • cebula
  • czerwona cebula
  • 1 puszka kukurydzy
  • oliwki
  • 20 dag sera żółtego
  • ostra papryka, słodka papryka, pieprz cayenne, sól, pieprz
Kurczaka dokładnie umyć i pokroić w dość drobną kostkę i dokładnie obsypać przyprawami. Jeśli mamy astronomicznie mało czasu wystarczy przpyrawa do gyrosa. Usmażyć go dokładnie na patelni. Warzywa pokroić i wrzucić do osobnych miseczek. Tortille ułożyć na kratce przykrytej folią aluminiową i podgrzać w piekarniuku. Ok. 10 minut w 150 C.


Sos czosnkowy

  • 180 g jogurtu naturalnego
  • 100 g śmietany 18%
  • 1 łyżeczka majonezu
  • 1 łyżeczka musztardy
  • czosnek (według uznania)
  • sól i pieprz
 Czosnek dokładnie obrać i przepuścić przez praskę, wymieszać wszystkie składniki na gładki sos. Jeśli nie przepadamy za dużymi grudkami czosnku można dodatkowo zmiksować.

Ostatnie kroki w przyrządzaniu tortilli zależą już tylko i wyłącznie od naszego prywatnego gustu. Można posmarować tortillę sosem, a następnie wrzucić to, co lubimy najbardziej. Można też z sosem poczekać na koniec. Do wyboru do koloru.
Smacznego!



24 stycznia 2011

Brazylijskie bułeczki kokosowe


Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.
Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.
Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.

Bardzo lubię ten wiersz, jako jeden z niewielu w dorobku pani Szymborskiej. Barzo subtelny i delikatny, mówiący bardzo wiele prawdziwych rzeczy o naturze kotów, a poniekąd także o naturze ludzi. Wiersz o odchodzeniu. W moim wypadku nie aż tak dosłownym, mój kot został 250km od Krakowa. Beze mnie. Kot przywiązuje się bardziej do miejsca niż do człowieka. Dlatego nie zabrałam go ze sobą, choć i tak obie strony nie są z tej sytuacji zadowolone. Mnie serce pęka na samą myśl. A kot każde moje kolejne odwiedziny w domu "odchorowuje", przez dwa dni nie chce jeść i śpi całymi godzinami w naszym starym, wspólnym pokoju. Za każdym razem prowadzi mnie prosto tam i każe się głaskać jak małe kociątko.
Choć do Dnia Kota (17 lutego) jeszcze sporo czasu, chciałabym już dziś zadedykować mojemu ulubieńcowi brazylijski specjał zaproponowany blogerkom przez Agatę. Monty przepada za brazylijską muzyką, przy niej mruczy najgłośniej, więc myślę, że bułeczkę też by chętnie wmrutnął. Oczywiście umaczaną w czarnej herbacie, bo mój kot to koneser.

Brazyliskie bułeczki kokosowe

  • 1/2 filiżanki mleka
  • 1 jajo (+ 1 do posmarowania wierzchu)
  • 2 filiżanki mąki pszennej
  • 30 g masła
  • 2 łyżki cukru
  • 25g drożdży
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1/3 filiżanki cukru
  • 1/2 filiżanki mleka
  • 1 i 1/2 filiżanki wiórków kokosowych
Przygotować zaczyn z ciepłego mleka, drożdży, 1 łyżki cukru i dwóch łyżek mąki. Kiedy wypęcznieje nam śliczna pianka, zagnieść pozostałe skłaniki ciasta razem z drożdżami na gładką masę, nie powinna się zbytnio kleić do rąk. Odstawić ją do wyrośnięcia w jakieś cieplutkie miejsce na ~2 godziny. W tym czasie można przygotować farsz. Wiórki, cukier i mleko umieścić na rozgrzanej patelni i podgrzewać je do momentu, w którym cukier całkowicie się rozpuści, a wiórki wchłoną całe mleko. Schłodzić.

Gdy ciasto na bułeczki podwoi już swoją obiętość, rozwałkować je na prostokątny placek o grubości ok. 5 mm i dokładnie wysmarować farszem. Następnie zawinąć wzdłuż dłuższego boku i pokroić na ok. 12 części. Ułożyć je obok siebie w odstępach, na wysmarowanej masłem blasze i pozostawić na pół godziny do ponownego wyrośnięcia. Przed wstawieniem do piekarnika rozgrzanego do 200 C posmarować roztrzepanym lekko jajkiem. Piec 15-20 minut.
Smacznego!


Źródło zdjęcia kotka: http://www.polaelizejskie.icx.com.pl/ (jest to zdjęcie przedstawiające Montyego kiedy był jeszcze małym kociakiem. W związku z tym, że nie mam żadnych zdjęć Montyego przy sobie w Krakowie, musiałam się odwołać do małej pomocy hodowcy :])

23 stycznia 2011

Racuchy z jabłkami


Lubię budzić się ze świadomością, że cały dzień mam dla siebie. Mogę się wtedy do woli zastanawiać co zrobić, żeby spędzić go owocnie i wieczorem móc z czystym sumieniem przyznać, że miałam fajny dzień, który warto zapamiętać. Jak pewnie dla większości z nas, tym dniem jest niedziela, dlatego warto zacząć ją od pysznego i sycącego śniadania. Pierwszą rzeczą, którą zatem planuję, jest menu. Dziś padło na racuchy z jabłkami, w ramach obiadu natomiast chili con carne, ale gwiazdą dzisiejszego posta będą racuchy. Przepis najprostszy jaki znam, zaczerpnięty z bloga Kwestia smaku, ale też w nieco innej formie przekazany mi przez mamę koleżanki jeszcze za czasów liceum. Racuszki są przepyszne, bardzo puchate i jak to stwierdził M. wyglądają jak pączki, a zatem wpisują się też idealnie w klimat karnawału (a na marginesie mówiąc, wiecie że w tym roku mamy najdłuższy od ośmiu lat karnawał?). Polecam je gorąco szczególnie tym, którzy posiadają dzieci, nie ma nic lepszego od racuszka i kubka parującego kakao na poprawienie kruszynkowego humoru, kiedy za oknem jest szaro, zimno i źle.

Racuchy z jabłkami
  • 3 szklanki mąki 
  • szczypta soli 
  • 1 i 1/2 szklanki ciepłej wody 
  • 20 g świeżych drożdży
  •  3 łyżki cukru
  •  2 łyżki oliwy lub oleju
  • 3 jabłka
  • olej do smażenia
  • cukier puder na posypkę

Mąkę przesiać przez sitko, żeby nieco ją spulchnić, następnie dodać sól i cukier, dobrze wymieszać. Drożdże rozkruszyć w delikatnie palcami i wrzucić do ciepłej wody, przemieszać żeby się rozpuściły, po czym wlać je w zagłębienie w mące, razem z dwoma łyżkami oliwy. Przez około 5-10 minut mieszać ciasto drewnianą łyżką, aż powstanie gładka i nieco lepka masa. Odstawić ją na 1 godzinę w ciepłe miejsce (bądź na 30 minut do piekarnika nastawionego na ~40 C). W tym czasie obrać jabłka, pokroić w ćwiartki, a następnie w poprzek na niezbyt grube plasterki. Podsmażyć je na patelni, bez tłuszczu, mieszając co jakiś czas, żeby się nie przypaliły. Muszą być miękkie, ale jeszcze się nie rozpadać.

Jeśli ciasto podwoiło już swoją objętość, wysypać stolnice mąką, wyjmować po jednej łyżce ciasta (dłonie można wysmarować oliwą, żeby ciasto się do nich nie kleiło), formować placuszek, na jego środek wyłożyć łyżeczkę jabłek i skleić jak pączka. Pozostawić na stolnicy przez ok. 15 minut, do ponownego podrośnięcia. Olej rozgrzać powoli, na średnim ogniu (inaczej racuszki szybko nam się spalą z wierzchu, w środku natomiast zostaną surowe). Można wrzucić kawałeczek ciasta, by sprawdzić, czy jest już gotowy. Ciasto powinno skwierczeć, ale nie pryskać, przyrumieniać się powoli. Smażymy racuszki z każdej strony przez ok. 2-3 minuty. Jeśli ktoś lubi jasną obwódkę dookoła, tłuszczu należy wlać troszkę mniej, ale tak, żeby racuszki nie dotykały dna patelni.
Podawać oprószone cukrem pudrem. Ja dałam radę dwóm na raz, mój mężczyzna wchłonął trzy i przez godzinę nie bardzo chciał się ruszać. Reszta została nam na tzw. "później", może jutro do pracy? :)
Smacznego!
  
W następnej kolejności zastanawiam się, co też ciekawego mogłabym zrobić tego dnia, gdzie wyjść, czego posłuchać, co poczytać lub co obejrzeć. Jeśli chodzi o wyjścia, to ciekawym pomysłem dla mieszkających w Krakowie wydaje mi się Wystawa Współczesnych Lalek Dollfie w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha". Prześliczne, maleńki i te większe, każda unikalna, z inną mimiką, z innym spojrzeniem, innym klimatem. Laleczki mroczne, niczym wyciągnięte wprost z wiersza Edgara Allana Poe, laleczki radosne i jasne jak wiosenny poranek, laleczki słodkie i cukierkowe jak obrazki z lat pięćdziesiątych. I niech mi ktoś powie, że lalki nie mają duszy, to pogryzę :]
Do posłuchania preferuję coś folkowego, najlepiej irlandzkiego, zostało mi jeszcze sporo z tego klimatu po piątkowym koncercie zespołu Shannon w Starym Porcie, choć było ciasno i naprawdę tłoczno, muzyka irlandzka jest warta każdego poświęcenia.
Poczytać natomiast mam zamiar Opowieści z Wilżyńskiej Doliny, pełne czarnego humoru i zgryźliwych uwag przygody Babci Jagódki, niepodzielnie rządzącej Wilżyńską Doliną, choć prawdopodobnie wójt i pleban mają inne zdanie na ten temat.
Obejrzeć zaś chciałabym jeszcze raz Shutter Island, choć po pierwszym obejrzeniu kołatała mi po głowie myśl: "widziałeś jeden film w tym klimacie, widziałeś je wszystkie". Fabuła była dość przewidująca, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że w sumie, to reżyser być może nawet chciał, żeby taka była. Film ma w sobie to coś, buduje napięcie, dozuje wskazówki najpierw powoli, by pod koniec przyspieszyć gwałtownie i doprowadzić do finału. Nie chcąc jednak zdradzać za wiele zamilknę w tym miejscu i zakończę na szczerym poleceniu Shutter Island każdemu, kto lubi się chwilę zadumać nad treścią, a nie tylko nad formą.


Źródło zdjęcia lalki: "Manggha"

19 stycznia 2011

Deser na jeden 'chaps'


Mój M. obchodzi dziś imieniny. Z tej okazji otrzymał ode mnie dodatek do ulubionej planszówki i przepyszny deserek, który przyjemną, kremową pierzynką wyściełał jego kochany brzuszek. Deser specjalny, bo na jeden 'chaps', idealnie nadający się na nagłą zachciewajkę, choć oczywiście im dłużej się chłodzi tym jest lepszy. Perfekcyjny, gdy dzwoni koleżanka z wiadomością, że wpada za godzinkę na ploteczki. Deser jeden z moich ulubionych. W dodatku, poza oszałamiająco pysznym smakiem, ma również prezencję zimowej królewny, dlatego zapewne uwielbiają go przede wszystkim panie. Na prezent dla M. został wybrany jednak głównie dlatego, że jednym z jego podstawowych składników jest kawa. Mój kochany kawholik :]


Tiramisu

250g serka mascarpone
okrągłe biszkopty (nie rozpadają się tak szybko jak podłużne)
3 żółtka
1 łyżka cukru
1 opakowanie cukru waniliowego
filiżanka dobrej, czarnej kawy
kieliszek amaretto
kakao

Żółtka ubić na gładki, jasny krem z cukrem i cukrem waniliowym, po czym połączyć z serkiem mascarpone i na pół godziny wstawić do lodówki. W tym czasie zaparzyć kawę, najlepsza jest oczywiście z ekspresu, ale nie ma co się smucić, bo zarówno parzona w kawiarce, jak i nawet zalana zwyczajnie wrzątkiem (choć oczywiście to świętokradztwo Kochanie!) będzie dobra. Przygotować dwie salaterki, bądź kieliszki do czerwonego wina. Do przestudzonej nieco kawki dolać kieliszek amaretto, po czym zamoczyć w nim biszkopty, nie za długo, żeby zupełnie nie rozmiękły, ale też nie za krótko, żeby zdążyły łyknąć trochę kofeiny. Nasączone kawą biszkopty ułożyć na dnie każdej salaterki, po czym oprószyć je kakaem i na wierzch wyłożyć krem z serka mascarpone. Następnie powtórzyć zabieg: biszkopty, kakao i serek mascarpone, a na sam wierzch dla dekoracji kakao, bądź kwiatek z biszkoptów i kakao :]
 Smacznego!


16 stycznia 2011

Na pluchę racuszki


Nie lubię deszczowych weekendów, w które mam ochotę gdzieś wyjść, a jednocześnie absolutnie nie mam ochoty zmoknąć. Trudno zrobić ładne zdjęcia, ciężko wstać rano i najchętniej zostałoby się na cały dzień pod ciepłą kołderką, skomplikowane staje się każde zadanie, ponieważ mimo braku słońca trzeba zaprzęgnąć mózg do działania. Dlatego proponuję dziś proste śniadanko o odurzającym zapachu i bardzo serkowym smaku. W hołdzie prostocie:


Serowe racuszki
500 g serka białego
1 jajko
1/2 szkl. mąki
2 łyżki masła
2 łyżki cukru
szczypta soli
Wszystkie składniki dokładnie zmiksować na jednolitą masę. Smażyć na dobrze rozgrzanej patelni, można na oleju albo oliwie z oliwek, na średnim ogniu. Masa jest bardzo lepka, więc nie zrażajcie się, najłatwiej nakładać po łyżce, zgarniając ciasto mniejszą łyżeczką albo po prostu palcem :] Racuszki wymagają niestety dość długiego smażenia, ale czas ten można skrócić, przykrywając patelnię. Podawać oprószone lekko cukrem pudrem.
Smacznego!

12 stycznia 2011

Caterpillar - bułeczki gąsieniczki


Mam tak czasem (z niektórymi osobami), że malutki komplement, który od większości osób byłby miły, ale to wszystko, a od tej jednej szczególnej, sprawia że rosną mi skrzydła. Szczególnie, jeśli rzecz tyczy się kulinariów. Bywa i tak, że ten jeden, unikalny uśmiech sam w sobie jest już komplementem. Uwielbiam to uczucie, nie można go porównać z niczym innym, no może z tym jak M. po raz pierwszy zaprosił mnie na randkę. W poniedziałek miałam tę niebywałą przyjemność zostać uskrzydloną przez chłopca, który zwykle grymasił i marudził przy posiłkach. Tym razem jednak nie tylko spałaszował dwie porcje zaserwowanej przeze mnie pyszności, ale nawet poprosił o przepis.
A poniżej przepis, zaczerpnięty z bloga Moje Ekspresje Kulinarne, gdzie możecie też znaleźć dokładną instrukcję wykonania cudeniek, które mam zamiar dziś Wam zaproponować.

Catepillar

200ml mleka
2 łyżki cukru
18g drożdży
1 łyżeczka soli
1,5 łyżki oleju
300g mąki
8 parówek
1 jajko + łyżka mleka

Zrobić zaczyn: do 100ml ciepłego mleka dodać drożdże, łyżkę cukru i dwie łyżki mąki. Odstawić na ~15 minut do wyrośnięcia. Przygotować mąkę, wymieszaną z solą i resztą mleka, dodać zaczyn i wyrobić. Ciasto jest dość lepkie, ale po dodaniu oleju zacznie odchodzić od ręki. Odstawić po raz drugi do wyrośnięcia, na około 40-50 minut, bądź aż podwoi swoją objętość.
Wyrośnięte ciasto podzielić na osiem kawałków (każdy po ok. 70g), rozwałkować je na cienkie placuszki, po środku ułożyć parówki i zawinąć jak pieroga, dobrze skleić. Następnie część z parówką pokroić na siedem kawałków tak, żeby całość trzymało się na części z samym ciastem. Czas, by ułożyć z kawałków parówki w cieście gąsieniczkę, wystarczy rozłożyć je na boki, a jeden odwrócić tak, by wyglądał jak główka.
Gotowe gąsieniczki ułożyć na wyłożonej papierem blasze (można posmarować papier olejem, żeby bułeczki po upieczeniu dały się odkleić). Odstawić na kolejne 15 minut, by sobie odpoczęły i jeszcze troszkę podrosły. Posmarować jajkiem wymieszanym z mlekiem. Piekarnik rozgrzać do 220 C i piec bułeczki 15-20 minut. W połowie można przykryć je folią aluminiową, jeśli są już na wierzchu złote.
Smacznego!




07 stycznia 2011

Omlet cesarski

Święta mamy już dawno za sobą, a ja tak brzydko zaniedbałam bloga. Cóż, zrobiłam sobie dłuuugi odpoczynek od wszystkiego, spędzając całe dnie na pieczeniu, gotowaniu, czytaniu i graniu w gry przygodowe. Czasem potrzebuję takiego odpoczynku, oderwania od rzeczywistości, mój umysł wędruje sobie do ciepłej, uroczej Nibylandii i siedzi tam sobie, dopóki nie znudzi mu się nuda i świat marzeń. Paradoks wakacji, czekamy na nie cały rok, a kiedy przyjdą cieszymy się nimi góra dwa-trzy tygodnie, a potem tęsknimy za ustalonym grafikiem zajęć, codzienną aktywnością, mnóstwem spraw na głowie. Właśnie zatęskniłam i wracam z impetem do pracy, a żeby mieć na nią siłę, rano pochłaniam pyszną wersję omleta, proszę Państwa oto:
Omlet cesarski Kaiserschmarrn
(porcja dla 2 osób)

4 jajka
3 płaskie łyżki mąki
szczypta soli
1 łyżka masła + 1 łyżka oliwy
1/2 łyżeczki cynamonu
1-2 łyżki cukru do karmelizowania
opcjonalnie: 2 łyżki płatków migdałowych, garść rodzynek
Białka oddzielić od żółtek, białka z solą ubić na sztywną pianę, dodać żółtka i delikatnie wymieszać wsypując jednocześnie mąkę (nie miksując!),
Na małym ogniu rozgrzać masło i oliwę, wlać ciasto i smażyć na średnim ogniu. Kiedy spód jest już upieczony, kroimy omlet szpatułką na małe kawałeczki, szybko żeby się nie przypaliły. Posypać cukrem i cynamonem, mieszać tak, by kawałki równo się przysmażyły i ok. 1 minuty karmelizować na patelni. Przed podaniem można oprószyć cukrem pudrem i posypać płatkami migdałowymi albo rodzynkami.

PS. Swego czasu przyrządzałam też nieco mniej cesarską, ale równie pyszną wersję bez tłuszczu, na patelni teflonowej, a zamiast cukru użyłam miodu. Niebo w ustach!
Smacznego!