28 stycznia 2015

Gadżety przy BLW


Gadżetomania! Sprzęty, sprzęty dla dziecka wszędzie! Najpierw przewijaki, torby, organizery. Potem zabawki tonami walające się po kątach (a dziecko i tak wybiera oczywiście pilota albo komórkę). I krzesełka, miseczki, niekapki, sztućce takie i owakie, miseczki z podgrzewaczem, łyżeczki 360 stopni, butelki z ustnikiem i mnóstwo, mnóstwo innych rzeczy. Ja osobiście miałam zawrót głowy jeszcze jak byłam w ciąży i miałam arcytrudne zadanie zebrać wyprawkę dla małej. Jakoś się udało, większość rzeczy rzeczywiście nam się przydała prędzej czy później, choć zdarzyła się też wpadka w postaci pościeli, której zakup mogliśmy spokojnie odłożyć nawet do teraz.
Jako, że mój blog oscyluje, bliżej bądź dalej, wokół tematyki żywieniowej, w niniejszym poście chciałabym podjąć trudną kwestię gadżetów „do karmienia”, którymi kuchnie młodych rodziców mają zwyczaj zarastać. Choć przy BLW wypadałoby je nazwać raczej gadżetami do samokarmienia.

Krzesełko


Jako, że moja siostra odchowała już dwóch synów i uznała, że krzesełka potrzebować już nie będzie, oddała je nam. Tosia miała wtedy cztery miesiące, więc większość czasu spędzała leżąc na plecach bądź brzuchu, poza tym jak już wiecie rozszerzanie diety odłożyliśmy na później. Kiedy jednak po dwóch miesiącach, jak tylko zaczęła stabilnie siedzieć, umieściliśmy ją w ślicznym, kolorowym krzesełku, okazało się, że ledwo widać ją zza tacki... Jest przeogromne, choć w teorii to standardowy rozmiar. W moim odczuciu lepiej będzie się nadawać dla dziecka półtorarocznego albo i dwuletniego (aktualnie wróciło do poprzedniego właściciela mającego właśnie dwa latka i dopiero teraz jest w użyciu) niż malucha dopiero rozpoczynającego przygodę ze stałymi pokarmami. Wiem, że wielu rodziców radzi sobie podkładając dziecku poduszkę bądź nawet książkę pod pupę i jest to jakiś sposób jeśli już wydało się te kilkaset złotych i trzeba sobie jakoś radzić.
Krzesełka wabią kolorowymi obiciami, są naprawdę ładne i ciekawe, mają mnóstwo funkcji, między innymi opcje regulowania nachylenia oparcia (podejrzewam, że głównie ze względu na młodsze niesiedzące dzieci niestety, ale może i też dlatego, że niektóre maluchy zasypiają przy jedzeniu :D ), czasem zdarza się naprawdę wypasiony model z opcją regulacji wysokości tacki. Krzesełka mają wymienne obicia, ponoć łatwe w myciu, mogą mieć demontowane nóżki, dzięki czemu w przyszłości będą służyć starszym dzieciom jako zwykłe krzesła.
To wszystko według producentów jest bardzo ważne. Jak to jednak jest w praktyce? Wiem, że nie wszystkie dzieci są takie same i zapewne istnieją takie, dla których duże krzesełka będą idealne. Dla mojej córki i dla mnie natomiast najlepsze okazało się krzesełko spełniające kilka ważnych wymogów. Mianowicie:

- stabilność, krzesełko musi mieć szeroko rozstawione nogi, by nawet najbardziej ruchliwy maluch nie był w stanie go przewrócić. Niestety wiąże się to z tym, że krzesełko zajmuje dużo miejsca, ale mały to koszt zważywszy na bezpieczeństwo;

- odpowiednia wysokość tacki, w końcu żaden dorosły nie jada przy stole, który sięga mu pod brodę, więc czemu dziecko ma tak jeść? Tacka powinna znajdować się mniej więcej na wysokości łokcia siedzącego w krzesełku dziecka. Z początku drobniejsze dzieci mogą mieć tackę odrobinę wyżej, ale przy BLW początki to głównie próbowanie, więc aż tak bardzo to nie przeszkadza, poza tym dzieci na szczęście szybko rosną ;)

- łatwość w zachowaniu czystości, przy dużym krzesełku, z mnóstwem pokręteł i ruchomych elementów, może być problem z czyszczeniem zakamarków. Przy BLW rodzic nie ma prawie żadnej kontroli nad tym, co z jedzeniem zrobi jego dziecko. Kładziesz na tackę i patrzysz co się będzie działo. W związku z tym, jedzenie lubi być wszędzie. Początkowa nieporadność dziecka sprawia, że jedzenie zostaje zepchnięte łokciami pod pupę, albo na podłogę. Dzieci lubią też testować, co można z jedzeniem zrobić, wcierają sobie np. brokuła we włosy, albo w oparcie krzesełka, wciskają marchewkę w tackę bądź pod tacką, rozsmarowują, rzucają, żeby przetestować grawitację i tak dalej, i tak dalej. Dziecięca wyobraźnia nie zna granic i nawet jeśli karmimy dziecko łyżeczką, wyrywanie jej z ręki, pchanie rączek do miski czy plucie wiąże się z ogromnym bałaganem, przynajmniej na początku. Moje dziecko okazało się być żarłokiem, który mało testował, a pożerał ile się tylko dało i na ile możliwości motoryczne jej pozwoliły. Więc i bałaganu było niewiele. Mimo to chwalę sobie krzesełko, które ostatecznie wybrałam dla Tośki, bo mycie go jest błyskawiczne;

- pakowność, przy każdej podróży z niemowlakiem pojawia się problem: jak nakarmić dziecko bez krzesełka, bo np. u dziadków krzesełka nie ma, a jak spakować wielką kobyłę do małego bagażnika? Zawsze można posadzić dziecko na kolanach i niech porywa jedzenie z naszego talerza, ale jeśli czeka nas dłuższy pobyt? W każdym razie przy rozkładanym, lekkim krzesełku problem znika jak sen złoty ^_^

- ranty przy tacce, dla mnie było to ważne, bo chciałam zminimalizować ilość spadającego na podłogę jedzenia. W praktyce okazało się, że ranty przy BLW są bardzo pomocne, bo nie mogąc sobie poradzić ze śliską marchewką, Tosia przesuwała ją do rantu i bez problemu łapała w rączkę;

- podnóżek, dla wykształcenia dobrej postawy i prostych pleców, wartko mieć podpórkę dla nóg w czasie siedzenia i to nie tylko dzieci, ale dorośli także;

- dobra cena, w końcu rodzicom się nie przelewa, wydatków i tak jest sporo, a wolę wydać majątek na fotelik samochodowy niż na krzesełko.


Rozważając wszystkie te wymogi i przeglądając coraz to nowe oferty krzesełkowe, miałam spory problem, bo większość krzesełek jest naprawdę wielka i skomplikowana, jak pisałam wyżej, z ogromną ilością tajemnych miejsc, które codziennie trzeba by czyścić. Życie spędzone na gotowaniu i sprzątaniu mi się nie uśmiechało. Zapytałam więc koleżanki na grupie BLW i znalazło się jedno krzesełko spełniające niemalże wszystkie moje kryteria: Antilop z Ikei. Brakowało jej tylko podnóżka, ale wystarczyło dokupić drugą tackę, żeby wada zniknęła (można też domontować w odpowiednim miejscu zwykłą listewkę, przykleić grubą taśmę klejącą, albo dla bardziej zaawansowanych technicznie rurkę w otulinie – wszystkie patenty znajdziecie na grupie BLW na Twarzoksiążce). Mogę z czystym sumieniem polecić. Czyści się w kilka chwil, wystarczy zdemontować tackę, wrzucić ją pod prysznic, a resztę przetrzeć ścierką. Można też dokupić poduszkę. Na początku przydawała się w całości, później zdjęłam pokrowiec, bo ciągle był brudny, a ostatnio odcięłam boczne poduszki, bo tylko małej przeszkadzały i tyłek jej się nie mieścił. Koszt to około 50zł, co jest ceną wprost wymarzoną. Istnieją bardzo podobne krzesełka, z podnóżkami i z możliwością doczepienia ich do zwykłego krzesła, ale są już droższe.


Oczywiście „Antylopa” nie jest receptą idealną dla wszystkich, natomiast wiele mam, podobnie jak ja stosujących BLW, ale też tych karmiących łyżeczką, bardzo ją sobie chwali. Zachęcam też do podzielenia się swoimi doświadczeniami na ten temat.


Sztućce

 
W BLW sztućce przydają się niemalże od samego początku. Mniej więcej jak Tosia skończyła osiem miesięcy, zaczęłam jej kłaść obok talerza łyżeczkę i widelec. Na początku służyły głównie do zabawy, więc po jakimś czasie młoda dostawała je pod koniec posiłku, ale cały czas systematycznie przyzwyczajałam ją do tego jakże ważnego narzędzia. Jeśli nałożyłam jej jedzenie i podawałam łyżeczkę/widelec do rączki, trafiała do buzi bez problemu, młoda nie próbowała jednak działać sama. Dopiero niedawno, jak skończyła dziesięć miesięcy, zaczęły się intensywne wysiłki nadziania czegoś na widelec bądź nabrania na łyżeczkę. Ta radość, kiedy w końcu się uda jest bezcenna!
Co do samych sztućców po dłuższych poszukiwaniach zamówiliśmy widelec i łyżeczkę firmy Skip Hopp, mają szeroki, plastikowy uchwyt, bardzo ładny, w stonowanych kolorach. Końcówki są metalowe, ale kanty mają zaokrąglone i gładkie, więc zranienie raczej nie grozi, ale oczywiście zawsze trzeba dziecko obserwować i trzymać rękę na pulsie!
Sporym minusem tych sztućców na początku BLW jest to, że po próbie jedzenia rączką mocne chwycenie sztućca jest trudne – ubrudzona rączka brudzi trzonek, który robi się zbyt śliski i co chwilę albo wypada z ręki, albo się przekręca. Dlatego innym doradzałabym na początek łyżeczkę żelową z cienkim trzonkiem, a widelec metalowy z obłymi ząbkami (na plastikowy kompletnie nic nie da się nabić, nawet mnie udało się co najwyżej rozmaślić jedzenie :D ) i też z cienkim trzonkiem.
Na rynku istnieje również wiele dziwnych wynalazków, typowych gadżetów, które niektórym mogą się przydać:
Źródło obrazka: http://imgx.wizaz.pl/najlepsze-dla-dzieci/foto/954_250.jpg

- łyżeczka obrotowa, nie ważne jak dziecko ją trzyma i tak nic z niej nie spłynie. W moim odczuciu pewnie działa, natomiast czy dzięki niej dziecko nauczy się jeść łyżeczką?;
Źródło obrazka: https://www.mamissima.pl/product_picture/fit_in_500x500/d87245855075803e1be29a780b3ccd37.jpg

- elastyczne sztućce, można je dowolnie wyginać, całkiem fajny pomysł;

Źródło obrazka: http://www.bangla.pl/foto/prod//0000/c/494_01_6017.gif

- profilowane sztućce, może może, ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić jak czymś takim jeść, szczególnie widelcem.

Zawsze na koniec warto rozważyć, czy nie najlepsza będzie prostota, czyli to co mamy we własnej szufladzie ze sztućcami :)

Kubek


Podobnie jak przy sztućcach, tu także rynek proponuje nam bardzo bogaty wybór. Sama nie mam jeszcze w tym temacie największego doświadczenia, ponieważ moja córa dopiero uczy się obsługi kubka. Mogę natomiast z czystym sumieniem powiedzieć, że najlepiej od razu uczyć dziecko picia z klasycznego kubka, ewentualnie pokusić się o doidy cup, o którym za chwilę. Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, jestem zwolenniczką prostoty, więc według mnie najlepiej zaopatrzyć się w plastikowy kubeczek wyglądający jak najzwyklejsza szklanka. Jak nauczyć dziecko posługiwania się takim kubkiem? Najlepiej zacząć od wrzucenia go do wanny w czasie kąpieli, jak tylko dziecko nauczy się siadania. W wannie dziecko nauczy się trzymać kubek tak, żeby nie wypadał z rąk, jak go przechylać oraz przede wszystkim nauczy się tego jak zachowuje się płyn w kubku, jak trzeba przechylić, żeby się napić (pobulgotać troszkę). W okolicach roku najlepiej dać kubek do ostatniego posiłku, tuż przed wieczorną kąpielą, niech dziecko próbuje swoich sił i teraz dla odmiany uczy się jak przechylić kubek, żeby nie tylko się napić, ale i nie oblać. My jesteśmy w tej chwili na ostatnim etapie. Do tego w czasie pozostałych posiłków Tosia dostaje kubeczek doidy, z gęstszymi płynami jak jogurt, zupa krem, koktajl.
Jakie są zalety picia ze zwykłego kubka? Poprzez to, że wymaga aktywnej kontroli przepływu płynu, mocno angażuje do pracy mięśnie warg, usta muszą dokładnie otulić brzeg kubka, jednocześnie dziecko musi kontrolować oddech i zsynchronizować go z piciem, żeby się nie zachłysnąć, a dozując napój może kontrolować wahania poziomu płynu. To są niezwykle ważne rzeczy, z których dziecko jest wyręczane szczególnie przy kubkach niekapkach.
Co zaś proponują nam producenci kuchennych gadżetów dla dzieci? Zacznę od dwóch gadżetów, których sama używam:


- Doidy cup, nazywam go kopniętym kubkiem, rombem pośród kubkowych kwadratów. Jest o tyle pomocny, że trudniej coś z niego wylać i dziecko lepiej kontroluje/widzi nachylenie płynu w środku. Pije się z niego bardzo łatwo i dziecko dość szybko łapie jak go trzymać;


- bidon, czyli kubek z rurką, u nas sprawdził się idealnie jako pojemnik do picia w ciągu dnia. Bidon stoi u nas na podłodze, w zasięgu córczynej ręki, w każdej chwili może po niego sięgnąć (nauczyła się go otwierać i zamykać), więc w zasadzie nie wymaga mojego specjalnego zaangażowania (na początku potrzebna była asysta, ale z czasem jest zbędna). Dzięki bidonowi Tosia wreszcie zaczęła pić większe ilości płynów i potrafi wypić cały bidon wody dziennie. Specjaliści natomiast polecają stosować właśnie kubeczki z rurką obok zwykłych kubków, gdyż przy piciu z bidonu angażowane i ćwiczone są inne partie mięśni, dziecko ma więc cały pakiet korzyści logopedycznych przy zwykłej, codziennej czynności picia.
Nasz to, tak jak sztućce, produkt firmy Skip Hopp, kiedyś miał grafikę jeżyka na boku, ale niestety, mimo delikatnego mycia, bardzo szybko się zdrapała. Poza tym mamy problem z przeciekaniem, także nie będę go polecać, ale na rynku jest naprawdę spory wybór bidonów, więc można szaleć;

- kubek 360, pije się z niego jak ze szklanki, przy czym nakrętka chroni przed rozlewaniem. Na początek powinien się sprawdzić, jeśli nie chcemy uczyć trzymania kubka w kąpieli, ale prędzej czy później dziecko będzie musiało nauczyć się, jak zachowuje się płyn;

- niekapek, kubek którego radziłabym raczej unikać, ponieważ jego kształt źle wpływa na kształtujący się zgryz. Gdyby dziecko używało go przez miesiąc czy dwa, albo „od wielkiego dzwonu”, nie byłoby problemu, ale wygoda tego kubka powoduje, że niejednokrotnie podawany jest dzieciom przez kilka lat, w których ma miejsce najgwałtowniejszy rozwój mowy. Dlatego logopedzi i ortodonci ostatnio biją na alarm, by z nich w ogóle zrezygnować. I nie przekona mnie najwymyślniejszy nawet kształt (tak, kształt matczynej piersi również...)

Śliniak


Można używać, albo nie, to już zależy od zamiłowania rodziców do czystości. Mnie się bardzo przydał, głównie dlatego, że dietę rozszerzamy w sezonie jesienno-zimowym, a w domu raczej chłodno, więc jedzenie na golasa odpada. Latem młoda jadłaby w samym pampersie, serio to pomysł geniusza przy BLW. No, ale jak już mówiłam nam rozszerzanie przypadło w okresie grzewczym i śliniak jest konieczny. Jak go zatem wybrać? Dla dziecka, które je samo nie jest to taka prosta sprawa. Można po prostu machnąć ręką i sadzać dziecko w ubraniu, niech robi co chce, a wieczorem pralka na chodzie. Jeśli zaś mama, taka jak ja, woli zachować ubranka w całości (raz zdarzyło mi się usadzić Tosie w samym bodziaku, jak byłyśmy w gościnie w bloku, było super, ale bodziak do kosza!), a i pralki za szybko zarżnąć nie chce, jedynym ratunkiem odziać dziecko w specjalistyczną odzież. Na początku przy gotowanych warzywach i owocach, w zupełności wystarczy fartuszek z kieszonką i rękawami. U nas najczęściej rękawy były podwinięte, żeby nie przeszkadzały, a kieszonka przytrzaśnięta tacką od „Antylopy”, żeby nic nie uciekło między nogami. Kiedy do diety dołączyły bardziej mokre i brudzące rzeczy, typu owsianka, zupa krem czy kasza z sosem, okazało się, że kubraczek przemięka i mimo prania na milion sposobów, baaaaardzo brzydko pachniał.


Zakupiliśmy więc śliniak klasyczny, foliowy, zaczepiany na karku i on lądował na wierzchu. W tej chwili Tosia zaczyna powolutku jeść na tyle czysto, no i uczy się obsługi sztućców, że rezygnujemy powoli z fartuszka i zostaje sam klasyczny śliniak przytrzaśnięty tacką, żeby stworzyć prowizoryczną kieszonkę. U nas taki zestaw gra, ale śliniaków jest tak dużo, a potrzeby rodziców i dzieci tak różne, że tutaj nie śmiem nikomu konkretnie doradzać. Równie dobrze może się sprawić na przykład ubranko do prac plastycznych, jedyny minus to to, że jest dość duże. Fajnie mogą się też sprawdzić gumowe śliniaki z korytkiem, np. ikeowe żabki, ja nie wypróbowywałam, ale wiem, że u niektórych się sprawdza i jak tak nad tym dumam, to myślę, że i u nas zdałby egzamin.

Talerzyki i kolorowe tacki

Na początku przygody z BLW nie są konieczne, a wręcz przeszkadzają. Intensywne kolory mogą rozpraszać dziecko, odwracać jego uwagę od jedzenia i skupiać ją na zastawie, a to przecież nie jest naszym celem. Na początku dziecko będzie zachwycone kolorami jedzenia, leżącego na kontrastowo jasnej tacce (najlepiej białej). Poza tym naczynia lubią latać po kuchni razem z jedzeniem, a takim talerzem dziecko rzuci raz i już niczego na tacce nie ma, z luźnymi kawałkami będzie się męczyć nieco dłużej, a to pozwoli mu lepiej poznać fakturę i konsystencja tego, co aktualnie dostało. Z czasem, jak już dziecko będzie bardziej obeznane z tematem i zaakceptuje dodatkowe urządzenia, można dodać naczynia i tu już mamy pełną dowolność. Akurat ja i moje dziecko ograniczamy się do zawartości szafki, czyli najzwyklejszy talerz i najzwyklejsza miska. Może jak będzie starsza i sobie zażyczy jakiegoś specjalnego naczynia, to jej kupię, w tej chwili osobiście nie widzę takiej potrzeby, przy czym rozumiem absolutnie jeśli ktoś nabywa zastawę specjalnie przeznaczoną dla pociechy. I przyznaję, grafiki na talerzykach i miseczkach dziecięcych są absolutnie zachwycająco piękne i czasem sama sobie bym nie jedną sprezentowała ;)

Inne przydatne


Mam jeszcze dwie rzeczy, które w mojej kuchni w czasie posiłku przydają się bardzo bardzo. Pierwszą z nich są najzwyklejsze ręczniki papierowe, przydają się zarówno do wytarcia tacki z grubszych resztek, jak i pobieżnego, pierwszego czyszczenie rączek i buzi dziecka. Ratowały ubranko ocalałe po jedzeniu, od wtarcia resztek wciśniętych między paluszki. Można też zamiast nich używać ściereczki, ale tu znowu trzeba by ją co chwilę prać, a ręczniki papierowe można po prostu wyrzucić, a i dla środowiska jakoś szczególnie nieprzyjazne nie są.


Drugą bardzo przydatną przy BLW sprawą dodatkową jest... PIES! Ha, nie namawiam tu nikogo do zakupu czy adopcji psa, broń boże, podkreślam tylko, że to bardzo pożyteczne zwierzątko i uchroni skołatane matczyne serce od bólu przy wyrzucaniu jedzenia. Nasz Cynamon nie ruszy jedynie banana, wszystko inne (nawet owsianka z jabłkiem) jest dla niego największym smakołykiem. Jeszcze dwa miesiące temu radośnie czekał pod tosinym krzesełkiem i łapał niemalże w locie każdy spadający kąsek. Dziś niestety smutno zwiesza ogon i kładzie się zrezygnowany, bo nagle przestało cokolwiek skapywać z pańcinej tacki ;)
Dla tych, którzy psa nie posiadają i mieć nie chcą bądź nie mogą, taką funkcję Cynamona może pełnić cerata/obrus/folia malarska na podłodze, albo bardzo żarty kot.


Inne według mnie nieprzydatne

Ostatni podpunkt dotyczy kompletnie zbędnych wymysłów producentów dziecięcych gadżetów, rzeczy które zagracą wasze szafki i będą się jedynie kurzyć, choć nie wykluczam, że znajdą się tacy, którym się przydadzą, ale śmiem twierdzić, że będą to wyjątki. A więc zaczynamy:

- smoczek z siateczką, to akurat jest po prostu zaprzeczenie istoty BLW, czyli samodzielnego jedzenia. Jeśli dziecko nie jest w stanie utrzymać kawałka w ręku i siedzieć, nie rozszerzamy diety i koniec. A jak już siedzi i chwyta pakując do buzi, to po co go niepotrzebnie ograniczać? Gadżet przeznaczony jeśli już, dla dzieci z problemami zdrowotnymi typu nadwrażliwość przełyku czy zaburzenia integracji sensorycznej;

- podgrzewane miseczki, czasami na grupie BLW pada pytanie o to, czy podgrzewać dziecku jedzenie i co jeśli je zimne? Otóż dzieci nie mają nic przeciwko jedzeniu w temperaturze pokojowej, powiem więcej takie wolą od ciepłego. Ciepłe jedzenie ma to do siebie, że lubi być za ciepłe i parzy przełyk, a dziecięcy układ pokarmowy jest przecież bardzo delikatny. Także dajmy temu jedzeniu w spokoju wystygnąć, na ciepłe posiłki przyjdzie czas jak dziecko opanuje sztućce. Także podgrzewane miseczki również wydają mi się bezcelowe, przynajmniej na początku;

- Boon squirt spoon, aż mi się nie chce tego komentować... Nie wiem, może kogoś to zachwyca, bo skraca czas karmienia do pięciu minut, ale przecież w jedzeniu nie chodzi o to, żeby jak najszybciej napchać brzuch. W BLW nie ma nawet skrawka miejsca na takie wynalazki, ale nawet mamy karmiące łyżeczką powinny się takich cudów wystrzegać moim zdaniem. Przecież dorosły nie je z pojnika, więc czemu miałoby dziecko? Posiłek to swego rodzaju celebra i tego od początku dziecko powinno się uczyć;

- miseczka niewysypka, przyda się na spacerze, więc niech pozostanie zamknięta w torbie. W kuchni lepiej jeśli dziecko nauczy się, że jeśli miskę odwróci i wszystko wyląduje na podłodze, to miska będzie pusta i nic do zjedzenia nie zostanie. Cały czas mnie zastanawia, dlaczego niektórzy tak bardzo nie chcą dzieci nauczyć praw fizyki :)

- telewizor, taki troszkę żarcik z mojej strony, ale telewizor w kuchni to zły pomysł. No, może jak musi niech już sobie w tej kuchni stoi, ale w czasie posiłku go nie włączajmy! Niech dziecko ma szansę zobaczyć co je, niech skupi uwagę na jedzeniu, nie na bajce. W końcu dietetycy od lat grzmią o tym, że świadome jedzenie to połowa sukcesu w dążeniu do kształtowania właściwych nawyków żywieniowych.


Bibliografia

3 komentarze:

  1. My równiez stosujemy BLW. Niedawno właśnie zamówiliśmy od Skip Hopa, podobnie jak Ty sztućce, talerzyk + miseczka, bidon oraz tackę z naczynkami, gdzie mozna powkładać kilka potraw na raz. Dziecko ma wybór co chce zjeść i w jakiej ilości. Nic się nie ślizga, nie wylatuje, łatwo się myje. Jeśli o mnie chodzi, to bardzo przydatny "sprzęt". Co do sztućców to mimo wszystko nie mogę narzekać, bo mały całkiem niezle sobie radzi. Podsumowując, w mojej ocenie, produkty Skip Hop sprawdzają się. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego doświadczenie własne jest nieodzowne :D Fajnie, że też próbujecie sił w BLW, jak wam idzie? U mnie nawet minusy z początków BLW zaczęły znikać i zaczyna się naprawdę piękna przygoda :D

      Usuń
  2. Jak tą podpórke zrobić? nie mogę znaleźć tych patentów

    OdpowiedzUsuń