09 stycznia 2015

Muffinkowe powroty

Od ostatniego opublikowanego tutaj posta minęły dwa lata, cudowne dwa lata pełne wrażeń, emocji i gwałtownych zwrotów akcji. Przede wszystkim uciekliśmy z Krakowa, wygonił nas smok... to znaczy smog! Moja płuca zarządziły strajk i odmawiały posłuszeństwa tak długo, aż posłusznie przeniosłam się w mniej zadymione rejony kraju. Trochę mi żal, bo Kraków to naprawdę piękne miasto, ale są takie rzeczy, z którymi walczyć się nie da, natomiast te trzy cudowne lata, które tam spędziliśmy, zawsze będę miała w sercu.
Kolejnym gwałtownym zwrotem akcji był ślub! Fantastyczny moment w życiu. Nie jestem zwolenniczką wielkich rautów, hucznych imprez, ani momentów, w których znajduję się w centrum uwagi, ale ten jeden raz było warto. Postanowiłam, że chcę przeżyć wszystko, co Panna Młoda przeżyć powinna. Była więc biała suknia, było wesele na sto osób, była oczywiście noc poślubna w obrzydliwie drogim pokoju hotelowym i podróż poślubna (pół roku później :P ) do Wiednia i Pragi. Niezapomniany czas, cudowny i magiczny, kolejna pachnąca słodko kartka do skrzyneczki z niezapominajkami.


Ostatnim zwrotem akcji, który wywrócił moje życie najbardziej ze wszystkiego, nic już nie jest takie jak było wcześniej, ani ja, ani mąż, ani nasze małżeńskie życie. Malutka dziewczynka, która i ten blog zmieni teraz o 180 stopni.


Postanowiłam wrócić (Anetko dziękuję ci, że mnie namówiłaś, zobaczymy czy uda się teraz wytrwać) z nową wiedzą, z nowymi pomysłami i z całkiem innym podejściem do jedzenia. Dziecko zrewolucjonizowało wszystko, absolutnie wszystko, pozwoliło mi odkryć niekończące się pokłady cierpliwości, o których nie miałam zielonego pojęcia oraz skrytki bez dna, po brzegi wypełnione miłością. Ale też zrewolucjonizowało naszą kuchnię. Nagle zaczęłam się zastanawiać czy to, co jemy nadaje się dla niej? Czy to, co mam na talerzu bez wahania pozwoliłabym jej zjeść? Z jednej strony wszyscy naokoło mówią, że niemowlęta mają inne potrzeby i dla nich potrawy muszą być nadzwyczajne, inne i niestandardowe. I teraz pytam się, dlaczego tak ma być? Czy ja nie mogę zmienić swojego menu tak, żebyśmy mogli wszyscy jeść razem?

Jak mała miała cztery miesiące dałam jej zmiksowaną marchewkę na łyżeczce, była zachwycona (jest żarłokiem po rodzicach, więc nic w tym nadzwyczajnego), ale ja jakoś nie byłam zadowolona. Znajomy coś mi bąknął na temat BLW, ale ostrzegł, że to trudne, wymaga od rodzica niezwykłego zaufania do dziecka i generalnie to niszowa zabawa. Zainteresowałam się tematem. W pierwszej kolejności dowiedziałam się o tym, że dietę dziecka powinno się rozszerzać po pierwszych sześciu miesiącach jego życia. Nie podałam więc drugiej łyżeczki startej marchewki. Dało mi to dwa miesiące czasu na poszerzenie mojej wiedzy. Zakupiłam książkę Bobas Lubi Wybór autorstwa Gill Rapley i Tracey Murkett, o której na pewno tutaj napiszę, przeczytałam ją od deski do deski. Dołączyłam do grupy na Twarzoksiążce (innej nazwy u mnie nie uświadczycie), stałam się częstym bywalcem bloga AlaAntkoweBLW. Na końcu szczerze pokochałam tę metodę rozszerzania diety.


Dziś mamy z małą Tosią ponad czteromiesięczne doświadczenie, które dalej będziemy skrzętnie zbierać. Poza pomysłami obiadowo-śniadaniowo-kolacjowo-deserowymi zbieranymi z sieci, zaczynam mieć swoje własne koncepcje, co mnie niezwykle cieszy. Czasu na fotografowanie niestety jest mało, kiedy maluch drze się z krzesełka, bo jedzenie ma być już natychmiast na tacce! Dlatego zdjęcia na razie na pewno nie będą ani dopracowane, ani tak ładne jak bym tego chciała. Natomiast będę się starała znaleźć sposób na ładne zaprezentowanie wam dań Tosi, bo są tego warte :)
Nasza kuchnia stała się zdrowsza, lżejsza i mam wrażenie, że bardziej urozmaicona. Odkryłam nie tylko dania, których nigdy wcześniej nie znałam, ale i produkty, które powoli przejmują kontrolę nie tylko nad moimi garnkami. W następnym poście postaram się zapoznać wszystkich z metodą rozszerzania diety mojej córki, a później będę szaleć z przepisami. Także ludzie, strzeżcie się!
Na początek muffiny, na które przepis opracowałam sama.

Muffiny jabłkowo-bananowe

Składniki suche:
  • ¾ szklanki mąki orkiszowej + 1/3 szklanki mąki pszennej bądź amarantusowej (może być też tylko pszenna)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • odrobina soli
Składniki mokre:
  • 3/4 szklanki mleka/jogurtu naturalnego
  • 1 jajko
  • 5 łyżek roztopionego masła
Dodatkowo:
  • średnie jabłko
  • banan
  • 5 daktyli

Składniki z poszczególnych grup mieszamy w osobnych miskach. Jabłko ścieram na tarce, banana rozgniatam, a daktyle kroję na drobno. Mieszam wszystko razem i nakładam do papilotek w formie do pieczenia muffinów albo do silikonowych foremek (łatwiej wyjdą, bo do papilotek mocno się przyklejają ). Piekę w 190 stopniach około 25-30 minut.


Smacznego!

4 komentarze:

  1. Cieszę się z Twojego powrotu. Wiele się u Was wydarzyło cudownych rzeczy. Cieszę się, że mogłam być obecna na jednym z nich - Waszym weselisku :-) Zaciekawiłaśnie mnie tym BLW - w końcu przygoda z rozszerzaniem diety znòw mnie czeka ;-) Czekam z niecierpliwością na kolejnego posta! Trzymajcie się cieplutko :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje! Całe mnóstwo pozytywnych zmian :) Oby wszystko nadal Ci się tak wspaniale układało :)
    A muffinki znakomite :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo się cieszę, że reaktywowałaś przepysznik, szczególnie ostatnio kiedy częściej szukam na internetach przepisów (z powodów zresztą przez Ciebie wymienionych ;)). Ja uwielbiam Twoje pomysły a chłopaki ich realizacje, więc na pewno będę zaglądać:)

    ah no i muffinki super!

    OdpowiedzUsuń