13 stycznia 2015

BLW - z czym to się je?

Trudne początki młodej mamy

Od kilkudziesięciu lat w Polsce prym wjedzie jeden sposób rozszerzania diety niemowląt: dzieci karmione piersią pierwszy posiłek różny od mleka najczęściej dostają w okolicach 5-6 miesiąca, dzieci karmione butelką już w 4 miesiącu życia. Na pierwszy ogień zwykle idzie marchewka bądź jabłko starte/zgniecione/zmiksowane na gładko i podane łyżeczką. W zasadzie nic w tym złego nie ma, poza tym może tylko, że dziwne dla mnie jest zróżnicowanie rozszerzania diety pod względem rodzaju otrzymywanego mleka, i karmienie w pozycji półleżącej, bo przecież rzadko się zdarza, żeby takie maluchy potrafiły same stabilnie siedzieć. A zatem niemowlę dostaje swoją pierwszą marchewkę/jabłko i tak przez kilka dni, żeby wyeliminować możliwość alergii. W kolejnych dniach do marchewki dodaje się kolejne warzywa, pojedynczo zmieszane z marchewką, bądź podane samodzielnie. Obok są owoce w ramach deseru po obiedzie. I tak jest karmione przez najbliższych kilka miesięcy. Przeciery warzywne z wolna przeradzają się w zupy z dodatkiem żółtka jajka, mięsa, makaronu i ryżu, wszystko zwykle zmielone na gładko do postaci półpłynnej. W okolicach 8-9 miesiąca eksperci radzą już zostawiać grudki w postaci pojedynczych ziarenek ryżu czy kawałków warzyw. W okolicach roku przeciery i zupy zaczynają bardziej przypominać risotto, ale nadal mają dość niedookreślony kolor i wciąż tę samą fakturę. Po roku zaleca się już coraz grubsze kawałki aż do posiłków serwowanych całej rodzinie.
Schematy organizacji prozdrowotnych (w tym przede wszystkim WHO) są dość ogólne i pozostawiają spore pole do popisu rodzicom i opiekunom – przy czym warto zauważyć, że w kwietniu 2014 roku weszły nowe zalecenia, z którymi można się zapoznać na TEJ stronie, natomiast bardzo trafną ich interpretację znajdziecie TUTAJ. Natomiast Internet to już w moim odczuciu szaleństwo konkretności, gdzie można znaleźć rozpiskę niemalże co do godziny i mililitra posiłku. Młode mamy, w tej chwili najczęściej starające się być samodzielne, gdy przychodzi do rozszerzania diety, z jednej strony nie mogą się doczekać i ten moment przyspieszają, a z drugiej są przerażone i nie wiedzą od czego zacząć, jak, czym i w ogóle co zrobić, żeby przypadkiem nie skrzywdzić tego maleństwa, które z ogromnym poświęceniem pielęgnują – ja tak miałam i wiele znanych mi mam również (jak to mówią been there, done that). Bardzo łatwo wpaść w pułapkę schematów żywieniowych, które zalewają wręcz Internet. Wszelkie tabelki co w którym miesiącu, o której godzinie, w jakiej ilości przyprawiły mnie o zawrót głowy i choć na początku byłam podekscytowana, mój zapał z każdą chwilą słabł. Podałam pierwszą łyżeczkę marchewki, bo to było ekscytujące i nie ukrywajmy łatwe, ale nie wiedziałam co dalej. Zapewne ruszyłabym z kolejnym warzywem, gdyby nie znajomy, który wyskoczył mi z terminem BLW, o czym pisałam w poprzedniej notce. To jakoś mi uświadomiło, że zabieram się za coś, o czym nie mam zielonego pojęcia.


Podstawy rozszerzania diety niemowlęcia

Zaczęłam więc czytać i oto czego się dowiedziałam na początek:

1. Jest kilka oznak gotowości dziecka do rozszerzania jego diety, po pierwsze najlepszą pozycją do jedzenia pokarmów tzw. stałych jest pozycja siedząca. Dlatego dietę młodego człowieka powinno się rozszerzać dopiero w momencie, w którym sam stabilnie siedzi i można go posadzić w krzesełku, bądź jeśli mniej stabilnie - na kolanach opiekuna, czyli w okolicach 6-7 miesiąca. A zatem wszelkie bujaczki, odchylane krzesełka czy foteliki samochodowe idą w zapomnienie jeśli chodzi o karmienie w nich niemowlaka. Dlaczego tak? Ano, spróbujcie zjeść coś w pozycji półleżącej/półsiedzącej, nie jest to najłatwiejsze zadanie. Przede wszystkim rośnie zagrożenie, że jedzenie dostanie się tam, gdzie nie powinno i dużo łatwiej o zakrztuszenie czy zadławienie (o których na pewno napiszę całą osobną notkę). Poza tym dziecko nie umie jeszcze jeść i taka pozycja tylko utrudnia mu naukę. Oczywiście nikomu nie zabraniam robienia inaczej, wiele dzieci je w ten sposób z powodzeniem, natomiast osobiście uważam, że takie początki mają sporo minusów.

2. Drugą oznaką gotowości jest zanik odruchu wypychania języka, tak przydatny przy ssaniu, a przy jedzeniu pokarmów stałych tak bardzo upierdliwy. Cokolwiek wyląduje w buzi dziecka, od razu jest eksportowane na zewnątrz i nie ma sensu z tym walczyć, trzeba przeczekać. Odruch ten również zanika w okolicach 6 miesiąca życia.

3. Kolejną oznaką gotowości jest bezproblemowe chwytanie i wkładanie przedmiotów do buzi, co dzieci robią dość wcześnie.

4. Oznaką gotowości jest także zainteresowanie jedzeniem, choć moim zdaniem to dość mętna oznaka. Dzieci interesują się wszystkim co robią rodzice, będą się wgapiać jak jemy, chodzimy, pierzemy, zmywamy, piszemy czy używamy telefonu. I to wszystko wcale nie oznacza, że powinno dostać buty z podeszwą, proszek do prania, płyn do mycia naczyń, długopis czy smartfona do ręki :) To tylko i aż dziecięca ciekawość i pęd do odkrywania nowych rzeczy, który będzie oczywiście przy rozszerzaniu diety bardzo pomocny, ale sama nie zaliczyłabym tego do koronnych znaków, że dziecko jest na to gotowe. Samo zainteresowanie nie wystarczy.

W wieku czterech miesięcy z tego wszystkiego Tosia umiała tylko chwytać przedmioty i pakować je z lubością do buzi. Zainteresowania jedzeniem nie odnotowałam, bo rzadko nam towarzyszyła w czasie posiłków, co w tej chwili wydaje mi się sporym błędem z naszej strony, ale któż ich nie popełnia. Gdzie ja więc miałam głowę kiedy zapragnęłam zaczynać coś, na co moje dziecko nie było jeszcze gotowe? Ach te mamuśki, chciałoby się rzec, pieluszkowe odparzenie mózgu jak nic.
Zatem marchewka została odroczona o czas nieokreślony, aż odhaczymy wszystkie cztery punkty, co jak mi się wydaje pozwoliło układowi pokarmowemu małej nieco jeszcze dojrzeć. Ja natomiast miałam około dwa miesiące na przemyślenie tego, jak chcę wprowadzić małą w świat „dorosłego” jedzenia. Kompetencji nie miałam żadnych (gdyby był z tego egzamin przed zajściem w ciążę, pewnie bym go oblała...), ale za to sporo przywróconego zapału i chęci do poszerzania wiedzy.
No to skoro już wiedziałam, że nic nie wiem, musiałam to zmienić wgryzając się w teorię. Wiedzę o karmieniu łyżeczką zdobyłam szybko i miałam też niejasne przeczucie, że mój mały żarłok wchłonie wszystko co mu dam, nie ważne jaką metodą. Ale był jeszcze ten tajemniczy termin BLW, jakaś alternatywna droga, a ja lubię alternatywne drogi. Zamówiłam więc książkę Bobas Lubi Wybór i poszukałam stron internetowych, z których mogłam się w ogóle dowiedzieć o co chodzi.

BLW cóż to takiego?


BLW to skrót od terminu Baby Led Weaning, czyli w dosłownym tłumaczeniu - odstawienie mleka matki bądź modyfikowanego, kierowane przez dziecko (samoodstawienie się). Sami przyznajcie, nie jest to najchwytliwszy termin na rynku. Dlatego też wydawnictwo, które pokusiło się o wydanie książki na polskim rynku, stworzyło swoje własne rozwinięcie skrótu, czyli Bobas Lubi Wybór. W moim odczuciu jest nieco mylący i może sugerować, że dziecko zawsze ma mieć na tacce kilka dań do wyboru, a z tym wiąże się obawa, że wychowamy małego, wybrednego potworka. Tymczasem chodzi tu raczej o wybór pomiędzy stałym posiłkiem a mlekiem. Stosując metodę BLW sadzamy dziecko do wspólnego posiłku, umieszczamy mu na tacce jedzenie, sami zasiadamy do swojego posiłku i konsumujemy, patrząc uważnie, czy dziecko nie zaczyna się przypadkiem dławić, co zresztą zdarza się naprawdę rzadko. I tyle roli rodzica w całej zabawie jedzeniowej. Niektórzy powiedzą fanaberia i moda, pffff co to za pomysły, karmiłaby normalnie jak człowiek przecierkiem, pakowałaby do dzioba po bożemu, dziecko by się najadło, a nie jakieś wymysły alternatywnych mamusiek... Każdemu kto zaczyna mnie ustawiać w ten sposób odpowiadam, że to nie wymysł alternatywnych mam ze „Stanów” i nie łykam nowinek jak pelikan, tylko zdobywam rzetelną wiedzę. Metoda BLW była stosowana z powodzeniem przed erą „słoiczków”, blenderów i kaszek instant. Co prawda nasze babcie na początku wszystko gniotły widelcem i podawały na łyżeczce, ale bardzo szybko (w okolicach 7-8 miesiąca) przechodziły do podawania dzieciom jedzenia w kawałkach, o czym w tej chwili się zapomina i dzieci nawet do drugiego roku życia karmione są papkowo. Osobiście nie mam nic do karmienia łyżeczką, jeśli tylko robi się to z poszanowaniem decyzji dziecka – jeśli odwraca główkę, zamyka usta i kręci głową, nie wpycha mu się na siłę, tylko kończy posiłek – oraz jeśli w odpowiednim momencie (przed dziesiątym miesiącem) wprowadza się już jakieś kawałki do rączki.

Dość moich dywagacji, jak wygląda teoria BLW?

- dziecko do końca szóstego miesiąca życia karmione jest wyłącznie mlekiem, najlepiej mlekiem mamy, natomiast do pierwszych urodzin mleko nadal jest podstawą jego diety, a stałe pokarmy jedynie dodatkiem;
- dietę rozszerza się gdy zostaną spełnione wszystkie opisane przeze mnie wyżej warunki: siedzi stabilnie, trafia rączką do buzi, odruch wypychania języka zanikł oraz dziecko żywo interesuje się jedzeniem – jest chętne do posmakowania;
- dziecko je posiłek ze wszystkimi domownikami, przy stole, w krzesełku bądź na kolanach rodzica;


- sposób podania jedzenia dostosowany jest do możliwości dziecka, na początku najlepsze będą warzywa ugotowane na parze (miękkie na tyle, by można je było rozgnieść językiem o podniebienie, ale nie za miękkie, żeby dziecko mogło je złapać w rączkę) i pokrojone w słupki (marchewka, seler, pietruszka, ziemniak, dynia) bądź w różyczkach (brokuł i kalafior) – z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że najlepiej sprawdzają się warzywa w różyczkach, łatwo je złapać, a korona jest bardzo mięciutki i idealna do jedzenia). Jedzenie śniadaniowe typu płatki i kasze najlepiej jeśli będą ugotowane na gęsto i uformowane w kulki, dobrze sprawdzają się połączenia z bananem bądź innymi owocami. Mannę bądź jaglankę można też w łatwy sposób po ugotowaniu na gęsto ostudzić i pokroić w kostkę (kombinowane przepisy na pewno zamieszczę);
- dziecko je samo, co nie oznacza że nie wolno mu pomagać jeśli zamanifestuje taką potrzebę – można pozwolić, żeby dziecko złapało naszą rękę i zjadło, to co w niej mamy, można nabrać na łyżeczkę i pozwolić dziecku ją chwycić i włożyć sobie do buzi, tak samo z widelcem;
- pozwólmy dziecku próbować, testować i eksperymentować – większość dzieci na początku ściska jedzenie w rączkach, wyrzuca na podłogę, rozsmarowywuje na tacce – to normalny etap, który u różnych dzieci trwa różnie i rodzice niestety muszą uzbroić się w cierpliwość. Na pocieszenie dodam, że łatwiej znieść rozrzucającego jedzenie niemowlaka niż dwulatka ;)
- jedzenie podajemy na tacce (talerzyki i miseczki zwykle fruwają po kuchni), jednolity kolor tła sprawia, że jedzenie jest lepiej widoczne i ciekawsze dla dziecka. Z czasem można włączyć sztućce oraz talerze i miski, ale dopiero jak dziecko będzie gotowe (tę gotowość niestety można sprawdzić tylko metodą prób i błędów);
- dzieci lubią podjadać rodzicom z talerza, dlatego dobrze jeśli serwujemy dziecku to samo, co jemy my, bądź chociaż element naszego posiłku tak, żebyśmy mogli się z nim w każdej chwili łatwo podzielić;
- staramy się jeść zdrowo, komponować posiłki bogate w składniki odżywcze, witaminy itd. Niemowlęciu serwujemy dania bez cukru i soli – sobie możemy dosolić na talerzu bądź też zrezygnować z solenia, rafinowany cukier można zastąpić zdrowszymi odpowiednikami takimi jak syrop daktylowy (będzie przepis), stewia, owoce, dla starszych dzieci można spróbować ksylitol;
- dziecku od początku możemy podawać niemalże wszystko (wyjątki znajdziecie na końcu wpisu), to jest też duży plus późniejszego wprowadzania stałych pokarmów, starszy układ pokarmowy ma mniejsze szanse na negatywne reakcje. Poszczególne produkty wprowadzamy oczywiście powoli, nie wszystko naraz, żeby w razie czego wiedzieć, co uczula nasze dziecko (moją Tosię uczula na przykład cynamon :) ). Najlepiej jest zacząć od trzech warzyw, obserwować dziecko, po czym dodać kolejne. Doświadczenie wielu mam mówi, że dzieci łatwo akceptują smak owoców, trudniej idzie im z akceptacją warzyw, dlatego to właśnie warzywa poleca się wprowadzać jako pierwsze;
- nie zmuszamy do jedzenia! W sumie powinnam była zamieścić to na samej górze, ale już nie będą kombinować :) Sadzamy dziecko w krzesełku, dajemy mu jedzenie i obserwujemy. Jeśli dziecko zrzuci jedzenie na podłogę i na tacce nie pozostanie nic, wyjmujemy je z krzesełka i już (na początku można podać nową porcję, bo dziecko dopiero ćwiczy i wyrzucanie niekoniecznie oznacza niechęć, a prędzej nieporadność). Jeśli dziecko rozgniata jedzenie na tacce bądź w łapkach, a jest już starsze i ewidentnie widać, że nie jest już głodne, a jedynie się bawi – wyjmujemy z krzesełka. Nie wkładamy przemocą do buzi (to zasada nie tylko BLW, ale generalnie nie powinno się tak robić), nie przekonujemy, nie błagamy, nie prosimy. Jeśli dziecko nie zje ani kęsa stałego posiłku, albo tylko odrobinkę – dostaje mleko i jest najedzone.

Jakie są plusy BLW?

- dziecko poznaje smak, fakturę, ciepłotę i kolor każdego produktu w jego prawdziwej formie. Do jedzenia są zatem angażowane wszystkie zmysły (ziemniak i banan mają ten sam kolor, ale zupełnie inny smak, ogórek i brokuł mają ten sam kolor, ale jeden jest twardy, a drugi miękki, seler i pietruszka mają ten sam kolor, ale zupełnie inaczej smakują itd.);

- dziecko w niezwykły sposób ćwiczy swój aparat mowy, czyli język i szczęki, bardzo szybko uczy się żucia i gryzienia (jeśli ma z tym problem, najlepiej usiąść przed dzieckiem i zaprezentować mu, nawet w karykaturalny sposób, jak się gryzie), takie ćwiczenia pomagają także w nauce mowy;
- w bardzo prosty sposób zapewniamy dziecku ćwiczenia z małej motoryki, pięknie uczą się chwytu pęsetkowego i koordynacji oko-ręka-buzia;

- przeważnie bardzo sprawnie i szybko idzie nauka jedzenia sztućcami oraz picia z kubeczka czy przez słomkę (dziecko to mały podglądacz i naśladowca, jeśli mu pokażemy jak jeść widelcem i łyżką, szybko załapie o co chodzi – tu także ogromne znaczenie ma wspólny posiłek);

- zdrowe nawyki – przy BLW bardzo ciężko o przejadanie się (choć i takie kwiatki się zdarzają, pomocna jest tu rozwaga rodziców), niemowlęta nie wiedzą jeszcze co to takiego jedzenie z łakomstwa, dlatego osiągnąwszy punkt pełnego brzuszka, przestają jeść. Często rodzicom wydaje się, że ich dzieci są „niejadkami” albo „że się nie najadają”, „jedzą za mało”, gdy tymczasem dzieci jedzą dokładnie tyle, ile jest w stanie pomieścić ich brzuch. To jest bardzo duży minus jedzenia w zmielonej formie, dziecko jest w stanie zjeść go znacznie więcej niż jedzenia w kawałkach, znacznie łatwiej się nim przejeść i szybko rozciąga żołądek, szczególnie kiedy opiekun przekonuje dziecko do jedzenia (słynne „za mamusię, za tatusia” i wszelkie inne „samolociki”). Oczywiście nie jest to reguła, po prostu przy wyłącznym karmieniu „papkami” o to łatwiej;

- dziecko nauczy się próbowania! To bardzo ważne, ileż to razy miałam styczność z ludźmi, którzy bali się nowych smaków (sama też tak czasami mam), przyzwyczajeni do wąskiej grupy produktów i ulubionych potraw, nie chcieli wziąć do ust niczego, czego nie znali. Dzieciom BLW generalnie się to raczej nie zdarza, bo od małego są przyzwyczajane do coraz to dziwniejszych kombinacji smakowych i nowych produktów w baaaardzo różnej formie, o różnej konsystencji, kolorze itd.;

- na koniec najmniej istotny, ale ogromnie ważny dla rodzica plus, a mianowicie może on sobie spokojnie zjeść własny, ciepły posiłek! Niektóre dzieci konsumują tak długo, że rodzice zdążą jeszcze wypić kawę, pozmywać albo nadrobić zaległości prasowe.


Jakie są minusy BLW?

- bałagan, to podstawowy i największy minus tej metody. Przy daniu swobody dziecku nie jesteśmy w stanie zapobiec zniszczeniom poczynionym na krzesełku, pod nim, na ścianach, ubraniach, a nawet włosach czy plecach (true story!). Na pocieszenie z czasem jest coraz lepiej, pierwszy przełom pojawia się w okolicach 9-10 miesiąca, w tym czasie czysta pozostaje przestrzeń pod krzesełkiem. Drugi przełom pojawia się po roku, kiedy dzieci uczą się operowania sztućcami i oczyszczeniu ulega przestrzeń pod talerzem oraz generalnie czystsze jest samo dziecko i można zrezygnować z kubraczków malarskich zakładanych do posiłku :D
No i oczywiście przy BLW najlepszą "brygadę sprzątającą" stanowią dzielne czworonogi:


- obawy otoczenia, to taka niekończąca się historia. Mamy generalnie są teraz na cenzurowanym, ocenia się je z każdej strony i wymaga się dążenia do ideału. Każdy ma dla mam dobre rady, są nimi wręcz obsypywane, a każde odstępstwo od znanych schematów jest bombardowane negatywnymi komentarzami. Mama, która chce stanąć okoniem i postępować inaczej niż wszyscy, musi być twarda, cierpliwa i zdawać sobie sprawę, że będzie krytykowana. Po raz kolejny na pocieszenie: gdy zabierzecie niespełna roczne dziecko na przyjęcie do rodziny i ono będzie pięknie jadło samo, gdy tymczasem kuzyni czy rodzeństwo będą się męczyć z karmieniem swoich maluchów łyżeczką, pękniecie niemalże z dumy, a wszystkim „ciotkom dobra rada” zrzednie mina ;)

Jakie są lęki osób niezdecydowanych na tę metodę?

- przede wszystkim lęk przed zadławieniem. Ważna informacja: zadławienie zdarza się bardzo rzadko, ale jeśli się zdarzy rodzic musi wiedzieć jak reagować! To podstawa, nie istotne jaką metodę rozszerzania diety wybierzesz dla swojego dziecka, MUSISZ wiedzieć jak je ratować. Dziecko może się zadławić wszystkim, nawet papką, dławienie może się też przytrafić starszym dzieciom, a nawet dorosłym. Dlatego warto przejść się na kurs pierwszej pomocy dorosłych, niemowląt i dzieci, albo przynajmniej doszkolić się oglądając filmy na you tube. Wiedza jak reagować daje pewność siebie, pozwala na znacznie mniej emocjonalne reakcje, a przy dławieniu czy krztuszeniu się dziecka spokój to podstawa;

- nie będzie się najadało. Jak już pisałam wyżej, do roku podstawą diety dziecka jest mleko i nawet jeśli nie będzie zjadało całego posiłku stałego, albo wręcz nie zje nic, mleko zaspokoi wszystkie jego potrzeby. Szczególnie mleko mamy, które dostosowuje się do potrzeb tego konkretnego dziecka i jest inne na poszczególnych etapach jego rozwoju (co nie oznacza, że z czasem traci na wartości!);

- nie będzie szanować jedzenia. Nie oczekujmy od niemowlaka, że będzie rozumiało czym jest marchewka czy chleb i że da się tym zapełnić brzuch (dzieci rozumieją to w różnym czasie, ale najczęściej w okolicach 10 miesiąca), tym bardziej nie zrozumie, że wyrzucenie ich na podłogę to oznaka braku szacunku. Dziecko uczy się poprzez naśladowanie i obserwacje opiekunów, jeśli my nie będziemy wyrzucać ani rozgniatać jedzenia, ono także z czasem przestanie to robić (jak już zaspokoi ciekawość). Nauka szacunku do jedzenia wymaga myślenia abstrakcyjnego, które jest poza zasięgiem tak małego dziecka;

- nigdy nie nauczy się jeść sztućcami, już zawsze będzie jeść rękami. Pisałam już wyżej o tym, że dziecko uczy się poprzez obserwację i naśladowanie, jeśli rodzic będzie się posługiwał sztućcami, to i dziecko w końcu tego zapragnie i metodą prób i błędów dojdzie jak się to robi. Poza tym nie oszukujmy się, także dorosłym zdarza się jeść rękami w domowym zaciszu, a nawet w restauracji! W końcu jedzenie kanapki nożem i widelcem do najłatwiejszych zadań nie należy :)

- papkę dziecko przetrawi, kawałków nie. Rzeczywiście może tak to wyglądać, ponieważ (UWAGA podejmuję temat pieluchy!) w dziecięcej pieluszce przy BLW mamy zawsze na początku znajdują dokładnie to samo, co weszło do buzi dziecka – marchewka w kawałkach, poszarpany makaron, grudki ryżu. Mamy dzieci karmionych papkami znajdują w pieluszce zwykle papkę, czyli generalnie też dokładnie to samo, co weszło ;) Składniki odżywcze nie zmieniają się pod wpływem rozdrabniania, mogą się zmienić przy obróbce termicznej. Układ pokarmowy niemowlęcia na początku nie umie strawić jedzenia innego niż mleko i nie istotne jest jak bardzo rozdrobnione ono będzie. Dopiero z czasem organizm nauczy się jak strawić poszczególne substancje i dopiero wtedy zawartość pieluszki zacznie przypominać to, co wyrzucają z siebie dorośli;

- wychowasz małego wybrednego niejadka. Kiedy jedzenie jest elementem zabawy, a następnie przeradza się w sposób na napełnienie brzucha, cały czas będąc odkrywaniem, eksperymentowaniem i przyjemnością, zagrożenie małym niejadkiem drastycznie spada. Dzieci są bardzo różne, zdarzają się małe żarłoki pochłaniające wszystko na swojej drodze, ale też dzieci z wysublimowanym podniebieniem, smakosze lubiący pewne konkretne smaki i nic w tym złego! Dopóki dziecko nie boi się próbować nowości i jest zdrowe, nie ma się czym martwić.
Na koniec jeśli dziecko nie chce zjeść obiadu, pozwólmy mu odejść, bo może po prostu nie jest głodne, nie wpychajmy w nie słodkości „żeby tylko cokolwiek zjadło”, bo to jest właśnie idealny sposób na wychowanie małego terrorysty ;)

- będzie wybierać wyłącznie słodycze. Jeśli damy dziecku do wyboru jaglankę z owocem bądź batonika z gamą polepszaczy smaku w środku, bardzo prawdopodobne, że wybierze batonika, ale to jest zadanie rodzica, żeby żywić dziecko tak zdrowo jak umie z rozsądkiem i rozwagą. Żadna metoda żywienia dziecka nie zwalnia rodziców z myślenia! Nawyki zdobyte w pierwszych latach życia owocują na przyszłość, starsze dzieci, które nie były zatykane sztucznymi słodyczami jak był mniejsze, rzadziej wybierają niezdrowe rzeczy.


Produkty zakazane do roku bądź dłużej:

- surowe mięso i jajka;
- grzyby (nie powinno się podawać do siódmego roku życia, albo i dłużej);
- wywar z mięsa;
- wędzonki;
- miód;
- orzechów w całości (masło orzechowe można wprowadzić wcześniej jeśli nie ma alergii);
- mleka odzwierzęce (można podawać od początku przetwory mleczne: jogurty, sery oraz stosować mleko zwierzęce do smażenia naleśników/placków).

Intuicja

Na koniec najważniejsza rzecz ze wszystkich: nie ma to jak intuicja mamy! Mama zawsze wie, co dla jej dziecka będzie najlepsze i nie ma takiego człowieka na ziemi, który wiedziałby lepiej od niej co robić. Ostatnio z każdej strony próbuje się tę maminą intuicję podejść i ją zdusić w zarodku, sprawić że mamy czują się niepewne i sięgają po „mądrzejsze” źródła. Mamo nie daj się! Miej odwagę stanąć w obronie swojego dziecka i swoich poglądów oraz intuicji, nikt za ciebie tego nie zrobi. Wyrzuć mądre książki (choć przeczytać i wyciągnąć to, co ci podpasuje na pewno nie zaszkodzi, ale nie ma takiej książki z gotową receptą na wszystko), wyrzuć schematy, wyrzuć utarte ścieżki. Jedyną osobą, która ewentualnie może ci sensownie doradzić to twoja własna matka, ale nawet ona nie wie o twoim dziecku tyle co ty. Warto natomiast do wszelkich aktywności z dzieckiem zatrudnić tatę, niech też się zainteresuje rozszerzaniem diety, usiądźcie do teorii razem, poszukajcie razem, bądźcie nierozerwalnym teamem, wspierajcie się, będzie wam w ten sposób znacznie łatwiej! Mam nadzieję, że komuś dodam tym wpisem odwagi.

Wpis ten nie zastępuje opieki medycznej.



Bibliografia


20 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy wpis :)
    Nie mam jeszcze dzieci, ale czytałam już co nieco o BLW i wydaje mi się to być naprawdę dobrym pomysłem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę, że ci się spodobał :)
    Metoda jest postrzegana jako kontrowersyjna, w sumie nie wiem czemu, bo jak zbadałam temat, to okazało się, że na przykład moja mama karmiła mnie i siostrę bardzo podobnie, tyle że czasem pomagała łyżeczką jak nie patrzyłyśmy, żebyśmy się najadły na pewno :P I jeszcze za czasów naszych babć to była raczej norma a nie wyjątek.
    Generalnie polecam, nam służy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Może wszystko zależy od tego jak się rozwija dziecko. Nie wiem jakie będzie moje, ale mogę napisać na przykładzie siostry.
    Pierwsze pokarmy jakie dostawała mała to zupki - rosołki, z warzywkami i ryżem później z kluskami lanymi, później były wprowadzane inne. Nigdy nie widziałam, żeby mała jadła w pozycji półleżącej (szok). Nigdy nikt jej nic nie blendował, miała rozgniatane widelcem troszkę, ale nie do pozycji płynnej. Pozwalałyśmy małej wyjąć sobie rączką marchewkę z zupki, żeby spróbowała zjeść sama, jeśli miała na to ochotę. Wydaje mi się, że była mocno zainteresowana jedzeniem. Próbowała chwytać łyżeczkę i jeść sama (oczywiście jej to na początku nie wychodziło).
    Jeśli chodzi o wypychanie języczka, to małe dzieci go wypychają, bo ich kubki smakowe znajdują się dookoła usteczek.
    Mała zaczęła mieć rozszerzaną dietę od ok 4 miesiąca, w wieku 8 miesięcy jadła już wszystko sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dużo zależy od tego jak się dziecko rozwija, to prawda. Zawsze na pierwszym miejscu jest zasada podążania za dzieckiem i jego potrzebami (ważne też, żeby te potrzeby dobrze rozpoznawać i interpretować, bo żarłoczne patrzenie na nasz obiad czteromiesięczniaka, wcale nie oznacza, że jest głodny i chce zjeść naszego kotleta :) ). Nadal będę obstawała przy tym, że cztery miesiące to za wcześnie, ponieważ takie dziecko nie siedzi, nie ma jak, nawet na kolanach rodzica będzie z tym miało duży problem i gdzie tu jeszcze miejsce na samodzielne jedzenie? Jest sporo argumentów za tym, żeby rozszerzać dietę jednak nieco później, po szóstym miesiącu najwcześniej, nawet WHO aktualnie taką metodę promuje.
      Co do wypychania języka to akurat dlaczego dziecko tak robi, nie wiedziałam, natomiast tak czy siak odruch ten musi zaniknąć, żeby dziecko mogło swobodnie próbować nowości ze stołu.
      Nie jestem przeciwniczką karmienia łyżeczką, uważam nawet, że wiele matek zwyczajnie psychicznie nie wytrzymałoby rozszerzania diety metodą BLW, a to ma być przecież przyjemność, nie stres. Wszystko jest dla ludzi, warto się po prostu rozejrzeć i wybrać to, co do nas najlepiej pasuje :)

      Usuń
  4. No zobaczę jak moje dziecko będzie się rozwijało. Siostrzenica akurat w wieku 4 miesięcy już siedziała na kolanach dość sztywno a w wieku 5 miesięcy już sama siadała. Być może po prostu się szybciej rozwijała niż inne dzieci.
    Najważniejsze chyba, żeby nie popadać ze skrajności w skrajność i nie wszystko robić książkowo.
    Na leżąco wpychać jedzenie, czy półsiedząco to rzeczywiście nie najlepszy pomysł (ja teraz tak muszę jeść, więc nawet mi jest ciężko w takiej pozycji zjeść obiad).
    U siostrzenicy też nie było tak, że ona miała jakąś porcję swoją obiadową i musiała to zjeść. Jadła tyle ile chciała. Wkładała rączki do miseczki wyławiając sobie np marchewkę, moczyła łyżeczkę w zupie i ją lizała...
    Jeśli chodzi o języczek jestem innego zdania, ale Ty oczywiście możesz mieć swoje. Od pediatry wiem, że dziecko jak próbuje smaków to nawet powinno się brudzić dziecko na ustach czy brodzie, żeby ono sobie mogło wypchnąć właśnie języczek i spróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rzeczywiście bardzo szybko, większość dzieci siada samodzielnie dopiero w okolicach 6-7 miesiąca życia. Każde ma swój tok rozwoju i widzę to nawet w obrębie własnego domu po mojej Tosi i moich siostrzeńcach, jak bardzo się między sobą różnią.
      Chyba mówimy o czymś zupełnie innym jeśli chodzi o wypychanie języka :D Odruch wypychania języka służy dziecku w pierwszych miesiącach do ssania, jest bardzo silny i dziecko z tym odruchem nie jest w stanie nic zrobić z jedzeniem w ustach, a łyżeczkę zwyczajnie wypycha nie mogąc niczego z niej zgarnąć. A brudzenie i smakowanie z ust i brody to naturalna rzecz i nawet teraz Tosia tak robi :)

      Usuń
  5. to chwilowa moda podobnie jak rb . uważam ,ze młoda mama powinna stosować się do zalecen położnej i pediatry a nie eksperymentować na własnym dziecku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pediatrzy nadal, mimo zaleceń WHO, polecają rozpoczęcie rozszerzania diety od 4 miesiąca życia dziecka. Gastrolog u którego byłam z trzymiesięczną Tosią bardzo na to narzekała i mówiła mi, że to prosta droga do wielu alergii i zaburzeń żywienia, a także osłabienia układu odpornościowego. Ponad to pierwszą radą pediatrów bardzo często bywa podanie kaszek i jedzenia ze słoiczka, gdzie bardzo często są ogromne ilości cukru, zupełnie takiemu małemu człowiekowi niepotrzebne.
      Nie eksperymentowałam na własnym dziecku. Jest zdrową, szczęśliwą i ruchliwą dziewczynką, która chętnie próbuje WSZYSTKIEGO! Potrafi w tej chwili jeść sama przy pomocy widelca bądź łyżeczki, właśnie nauczyła się pić z normalnej szklanki. Jest bardzo samodzielna, etap rozrzucania i gniecenia jedzenia był krótki i służył głównie poznaniu konsystencji i faktury poszczególnych potraw. Tosia ma w tej chwili 16 miesięcy.
      Czasy się zmieniają, wiedza się poszerza, trzeba samemu sporo myśleć, czytać, dopytywać. Nie ma takiego człowieka, któremu wierzyłabym na słowo i ślepo robiła to, co mi karze. I polecam gorąco postępować w ten sposób wszystkim, szczególnie właśnie młodym rodzicom (bo nie tylko mama wychowuje dziecko!).

      Usuń
  6. Jeszcze nie mam własnych dzieci, ale wpis ciekawy. Nie słyszałam nigdy o tej metodzie. Tak jak pisały przedmówczynie twierdzę, że wszystko zależy od dziecka i tego jak się rozwija. Oczywiście powinniśmy szukać tego co najbardziej odpowiada i Nam i dziecku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest podstawowa zasada, której należy się trzymać :) W BLW jedną z fajniejszych rzeczy jest to, że sama metoda wymusza u rodziców poszukiwanie zdrowych potraw, zmusza do zastanowienia się nad własnym menu i niejednokrotnie rewolucjonizuje kuchnię na lepsze :)

      Usuń
  7. Bardzo ciekawa koncepcja. Sama nie mam dzieci, ale polecę ją "dzieciatym" koleżankom. No i zapamiętam sobie na przyszłość...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się obznajomić w sposobach rozszerzania diety i wybrać to, co najlepsze dla nas i dziecka, także każdą metodę warto mieć na uwadze :)

      Usuń
  8. Sporo czytałam o tej metodzie jak córka była mała, w sumie nie zastosowałam jej, sama nie wiem dlaczego, chociaż nigdy jej nie ograniczałam i jeśli tylko chciała jeść rączkami to miała na to moje przyzwolenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę nie ma jednej złotej metody na wszystko i dla wszystkich, daleka jestem od fanatyzmu i wmawiania, że wszystkie dzieci karmione łyżeczką muszą być nieszczęśliwe, bo to wierutna bzdura :) Jeśli dziecię ma chęć, a mama zawsze kieruje się zasadą szacunku do dziecka i pozwala mu na swobodę, to i karmienie łyżeczką jest świetne. Grunt, żeby przy nim nie zostawać do trzeciego roku życia (co się niestety zdarza) ;)

      Usuń
  9. Szczerze mówiąc to nigdy nie czytałam o tej metodzie i w sumie ogólnie mało wiedzy czerpałam z internetu na ten temat. Bardziej robiłam wszystko intuicyjnie, trochę radziłam się mojej doświadczonej mamy(7 wychowanych).
    Jak synek chciał jeść rączkami to mu pozwalałam i powiem, że lepiej się najadł niż jak go łyżeczką karmiłam. I wolałam dawać mu posiłki zrobione w domu a słoiczki "awaryjnie" ale i tak bardziej te domowe wolał. Teraz ma prawie 3 latka, jeśli czegoś nie chce to nie ja, a ja go do jedzenia nie zmuszam, w końcu chyba nie można jeść na siłę. Dziecko też wie co chce i uważam, że powinno mieć wybór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo też prawda jest taka, że nazwa nazwą, a metoda tak naprawdę istnieje od wieków. Karmienie łyżeczką to wymysł drugiej połowy XX wieku (stąd nie bardzo ogarniam zarzuty, że BLW to chwilowa moda ^_^ ), kiedyś po prostu nie było na to czasu. Owszem luźniejsze pokarmy jak zupa nasze babcie i prababcie podawały łyżeczką, ale pozwalały też dziecku jeść rękami i uczyć się.
      Bardzo fajnie, że pozwoliłaś swojej intuicji przejąć kontrolę, też tak robię i zgadzam się na przykład kiedy moja córeczka mnie prosi o nakarmienie łyżeczką, co się zdarza, ona jest najważniejsza :)

      Usuń
  10. Dziękuje za ten artykuł, akurat idealnie trafiłaś z tematem dla mnie :) moja córka ma 4miesiące i bardzo mnie zdziwił fakt, iż niektórzy w tym okresie już sadzają dziecko... Karmię naturalnie i mam zamiar robić to do roku przynajmniej. BLW to metoda, która mnie zaintrygowała, myślę że jej spróbuję bo wydaje się być bliska moim przekonaniom. Zawsze ostatecznie mogę wrócić do blendowania. Fajnie, że o tym piszesz bo mnie rodzina już suszy głowę, kiedy zacznę obiadki wprowadzać - cierpliwie tłumaczę, że jeszcze czas, ale nie wiem na ile mi cierpliwości starczy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z rodziną jest ciężko, moja mama długo nie mogła patrzeć jak mała dostaje kawałki marchewki (jak miała 7 miesięcy) i wychodziła z kuchni. Tata się łapał za głowę i starał się mi tłumaczyć, że tak nie można, bo się dziecko zadławi (ma traumę po tym jak sam się dławił mając naście lat). Po tym jak Tosia się zaczęła raz krztusić, a nasza reakcja była ekspresowa, rodzice wyluzowali. W tej chwili zachwycają się tym, jak mała ładnie je i z jakim smakiem, jaka jest samodzielna. Chwalą się nią na prawo i lewo :) Także tutaj pomaga cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość. Plus zachęcam bardzo do przejścia kursu pierwszej pomocy niemowlętom, wiedza jak postępować jest nieoceniona i trzeba ją mieć! Choć od razu powiem, że szansa na krztuszenie jest większa przy łyżeczce niż przy BLW, Tosi zdarzyło się raz jeden ;)

      Usuń
  11. Bardzo dobry styl pisania. Rzeczowo, fachowo, lecz bez encyklopedii. Jako przyszły tatuś czuje się przytłoczony ogromem informacji. Bedę tu często zaglądał. :)

    OdpowiedzUsuń