Październik jest zdecydowanie moim ulubionym miesiącem w roku. Uwielbiam te ciepłe kolory, które mrugają do mnie z każdego miejsca. Uwielbiam promienie słońca, przenikające przez żółknące korony drzew. Uwielbiam zimne powietrze, dzięki któremu mogę zobaczyć swój oddech. Uwielbiam sterty suchych liści i psa rodziców M., który wpada w sam ich środek i rozrzuca je wszędzie wokół niczym krople wody.
Uwielbiam drzewo w moim rodzinnym mieście, które odkąd pamiętam na jesień staje się całe czerwone dzięki pędom dzikiego bluszczu, wijącego się już nie tylko wokół pnia, ale nawet wokół pojedyńczych gałęzi. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam...
I oto nadszedł, mój ukochany miesiąc, piękniejszy niż się spodziewałam, słoneczny i ciepło-mroźny, taki jak być powinien zawsze. Bałam się, że po tak zimnym i mokrym lecie, jesień przywita nas tym samym. Ale jednak okazuje się, że pogoda lubi nam sprawiać niespodzianki, zawsze i wszędzie.
W ten weekend postanowiliśmy udać się w odwiedziny do rodziców M., którzy mieszkają w Kielcach i uraczyć ich jednym z moich ulubionych ciast - zaraz obok szarlotki - a mianowicie Pleśniakiem. inaczej zwanym Strzępcem. Ciasto okazało się wyjątkowo dobre, szczególnie że do wykonania pianki posłużyłam się ostatnio poznanym fortelem, ale o tym później. Ciasto smakowało bardzo, czego dowodem będzie brak zdjęcia pełnej blachy, z resztą w pewnym momencie bałam się, że nie zdążę nawet pokazać pojedynczego kawałka!
Pleśniak vel Strzępiec
3 szklanki mąki krupczatki
3/4 szklanki + 2 łyżki cukru pudru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
200g masła
3 jajka
szczypta soli
2 łyżki kakao
słoik gęstego dżemu (ja użyłam dżemu wiśniowego domowej roboty)
olejek rumowy
odrobina soku z cytryny
W związku z tym, że ciasto w Pleśniaku ma być kruche, masło powinno być dobrze schłodzone. Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia, solą i dwiema łyżkami cukru pudru, wrzucić do niego masło i posiekać. Dodać trzy żółtka i zagnieść szybko ciasto. Następnie podzielić je na trzy równe kawałki, do jednego dodać kakao i zagnieść tak, żeby było równiutko brązowe. Ten kawałek i jeden z białych włożyć do zamrażarki na 30 minut. W tym czasie trzecim kawałkiem wyłożyć blaszkę nasmarowaną masłem i posypaną bułką tartą. Blaszkę włożyć do piecyka nagrzanego do 180 C i podpiec spód na złoto. Następnie wyłożyć na podpieczony spód dżem wymieszany z zapachem rumowym. Na wierzch zetrzeć na tartce o grubych oczkach zmrożony ciemny kawałek ciasta.
W osobnym naczyniu ubić trzy białka pozostałe z jajek, dodać 3/4 szklanki cukru pudru i wcisnąć odrobinę soku z cytryny. Tak ubitą piankę wyłożyć na ciasto, a na koniec zetrzeć na wierzch ostatni jasny kawałek ciasta. Piec 45 minut w 200 C.
Smacznego!
PS. Buszując w szafkach i szufladach mamy M., znalazłam te oto dwie prześliczne foremki, które po chwili zostały mi miłosiernie ofiarowane (inaczej zajęczałabym się na śmierć).
Nagroda czeka, a adresu brak, buu...
OdpowiedzUsuń;)
No w naszym domku zawsze można znaleźć skarby :P nie tylko w postaci foremek w kształcie kotów :p Hihihihi:) Nie mogę się doczekać, aż kiedyś może upieczesz jakieś ciasto dla mnie :D:D:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Siostra M. :p
A zatem przybądź na Boże Narodzenie do Kielc, to upiekę specjalnie dla Ciebie coś pysznego :]
OdpowiedzUsuń