Gadżetomania!
Sprzęty, sprzęty dla dziecka wszędzie! Najpierw przewijaki, torby,
organizery. Potem zabawki tonami walające się po kątach (a dziecko
i tak wybiera oczywiście pilota albo komórkę). I krzesełka,
miseczki, niekapki, sztućce takie i owakie, miseczki z
podgrzewaczem, łyżeczki 360 stopni, butelki z ustnikiem i mnóstwo,
mnóstwo innych rzeczy. Ja osobiście miałam zawrót głowy jeszcze
jak byłam w ciąży i miałam arcytrudne zadanie zebrać wyprawkę
dla małej. Jakoś się udało, większość rzeczy rzeczywiście nam
się przydała prędzej czy później, choć zdarzyła się też
wpadka w postaci pościeli, której zakup mogliśmy spokojnie odłożyć
nawet do teraz.
Jako, że
mój blog oscyluje, bliżej bądź dalej, wokół tematyki
żywieniowej, w niniejszym poście chciałabym podjąć trudną
kwestię gadżetów „do karmienia”, którymi kuchnie młodych
rodziców mają zwyczaj zarastać. Choć przy BLW wypadałoby je
nazwać raczej gadżetami do samokarmienia.
Krzesełko
Jako, że
moja siostra odchowała już dwóch synów i uznała, że krzesełka
potrzebować już nie będzie, oddała je nam. Tosia miała wtedy
cztery miesiące, więc większość czasu spędzała leżąc na
plecach bądź brzuchu, poza tym jak już wiecie rozszerzanie diety
odłożyliśmy na później. Kiedy jednak po dwóch miesiącach, jak
tylko zaczęła stabilnie siedzieć, umieściliśmy ją w ślicznym,
kolorowym krzesełku, okazało się, że ledwo widać ją zza
tacki... Jest przeogromne, choć w teorii to standardowy rozmiar. W
moim odczuciu lepiej będzie się nadawać dla dziecka
półtorarocznego albo i dwuletniego (aktualnie wróciło do
poprzedniego właściciela mającego właśnie dwa latka i dopiero
teraz jest w użyciu) niż malucha dopiero rozpoczynającego przygodę
ze stałymi pokarmami. Wiem, że wielu rodziców radzi sobie
podkładając dziecku poduszkę bądź nawet książkę pod pupę i
jest to jakiś sposób jeśli już wydało się te kilkaset złotych
i trzeba sobie jakoś radzić.
Krzesełka
wabią kolorowymi obiciami, są naprawdę ładne i ciekawe, mają
mnóstwo funkcji, między innymi opcje regulowania nachylenia oparcia
(podejrzewam, że głównie ze względu na młodsze niesiedzące
dzieci niestety, ale może i też dlatego, że niektóre maluchy
zasypiają przy jedzeniu :D ), czasem zdarza się naprawdę wypasiony
model z opcją regulacji wysokości tacki. Krzesełka mają wymienne
obicia, ponoć łatwe w myciu, mogą mieć demontowane nóżki,
dzięki czemu w przyszłości będą służyć starszym dzieciom jako
zwykłe krzesła.
To
wszystko według producentów jest bardzo ważne. Jak to jednak jest
w praktyce? Wiem, że nie wszystkie dzieci są takie same i zapewne
istnieją takie, dla których duże krzesełka będą idealne. Dla
mojej córki i dla mnie natomiast najlepsze okazało się krzesełko
spełniające kilka ważnych wymogów. Mianowicie:
-
stabilność, krzesełko musi mieć szeroko rozstawione nogi, by
nawet najbardziej ruchliwy maluch nie był w stanie go przewrócić.
Niestety wiąże się to z tym, że krzesełko zajmuje dużo miejsca,
ale mały to koszt zważywszy na bezpieczeństwo;
-
odpowiednia wysokość tacki, w końcu żaden dorosły nie jada przy
stole, który sięga mu pod brodę, więc czemu dziecko ma tak jeść?
Tacka powinna znajdować się mniej więcej na wysokości łokcia
siedzącego w krzesełku dziecka. Z początku drobniejsze dzieci mogą
mieć tackę odrobinę wyżej, ale przy BLW początki to głównie
próbowanie, więc aż tak bardzo to nie przeszkadza, poza tym dzieci
na szczęście szybko rosną ;)
- łatwość
w zachowaniu czystości, przy dużym krzesełku, z mnóstwem pokręteł
i ruchomych elementów, może być problem z czyszczeniem zakamarków.
Przy BLW rodzic nie ma prawie żadnej kontroli nad tym, co z
jedzeniem zrobi jego dziecko. Kładziesz na tackę i patrzysz co się
będzie działo. W związku z tym, jedzenie lubi być wszędzie.
Początkowa nieporadność dziecka sprawia, że jedzenie zostaje
zepchnięte łokciami pod pupę, albo na podłogę. Dzieci lubią też
testować, co można z jedzeniem zrobić, wcierają sobie np. brokuła
we włosy, albo w oparcie krzesełka, wciskają marchewkę w tackę
bądź pod tacką, rozsmarowują, rzucają, żeby przetestować
grawitację i tak dalej, i tak dalej. Dziecięca wyobraźnia nie zna
granic i nawet jeśli karmimy dziecko łyżeczką, wyrywanie jej z
ręki, pchanie rączek do miski czy plucie wiąże się z ogromnym
bałaganem, przynajmniej na początku. Moje dziecko okazało się być
żarłokiem, który mało testował, a pożerał ile się tylko dało
i na ile możliwości motoryczne jej pozwoliły. Więc i bałaganu
było niewiele. Mimo to chwalę sobie krzesełko, które ostatecznie
wybrałam dla Tośki, bo mycie go jest błyskawiczne;
-
pakowność, przy każdej podróży z niemowlakiem pojawia się
problem: jak nakarmić dziecko bez krzesełka, bo np. u dziadków
krzesełka nie ma, a jak spakować wielką kobyłę do małego
bagażnika? Zawsze można posadzić dziecko na kolanach i niech
porywa jedzenie z naszego talerza, ale jeśli czeka nas dłuższy
pobyt? W każdym razie przy rozkładanym, lekkim krzesełku problem
znika jak sen złoty ^_^
- ranty
przy tacce, dla mnie było to ważne, bo chciałam zminimalizować
ilość spadającego na podłogę jedzenia. W praktyce okazało się,
że ranty przy BLW są bardzo pomocne, bo nie mogąc sobie poradzić
ze śliską marchewką, Tosia przesuwała ją do rantu i bez problemu
łapała w rączkę;
-
podnóżek, dla wykształcenia dobrej postawy i prostych pleców,
wartko mieć podpórkę dla nóg w czasie siedzenia i to nie tylko
dzieci, ale dorośli także;
- dobra
cena, w końcu rodzicom się nie przelewa, wydatków i tak jest
sporo, a wolę wydać majątek na fotelik samochodowy niż na
krzesełko.
Rozważając
wszystkie te wymogi i przeglądając coraz to nowe oferty
krzesełkowe, miałam spory problem, bo większość krzesełek jest
naprawdę wielka i skomplikowana, jak pisałam wyżej, z ogromną
ilością tajemnych miejsc, które codziennie trzeba by czyścić.
Życie spędzone na gotowaniu i sprzątaniu mi się nie uśmiechało.
Zapytałam więc koleżanki na grupie BLW i znalazło się jedno
krzesełko spełniające niemalże wszystkie moje kryteria: Antilop z
Ikei. Brakowało jej tylko podnóżka, ale wystarczyło dokupić
drugą tackę, żeby wada zniknęła (można też domontować w
odpowiednim miejscu zwykłą listewkę, przykleić grubą taśmę
klejącą, albo dla bardziej zaawansowanych technicznie rurkę w
otulinie – wszystkie patenty znajdziecie na grupie BLW na
Twarzoksiążce). Mogę z czystym sumieniem polecić. Czyści się w
kilka chwil, wystarczy zdemontować tackę, wrzucić ją pod
prysznic, a resztę przetrzeć ścierką. Można też dokupić
poduszkę. Na początku przydawała się w całości, później
zdjęłam pokrowiec, bo ciągle był brudny, a ostatnio odcięłam
boczne poduszki, bo tylko małej przeszkadzały i tyłek jej się nie
mieścił. Koszt to około 50zł, co jest ceną wprost wymarzoną.
Istnieją bardzo podobne krzesełka, z podnóżkami i z możliwością
doczepienia ich do zwykłego krzesła, ale są już droższe.
Oczywiście
„Antylopa” nie jest receptą idealną dla wszystkich, natomiast
wiele mam, podobnie jak ja stosujących BLW, ale też tych karmiących
łyżeczką, bardzo ją sobie chwali. Zachęcam też do podzielenia
się swoimi doświadczeniami na ten temat.
Sztućce
W BLW
sztućce przydają się niemalże od samego początku. Mniej więcej
jak Tosia skończyła osiem miesięcy, zaczęłam jej kłaść obok
talerza łyżeczkę i widelec. Na początku służyły głównie do
zabawy, więc po jakimś czasie młoda dostawała je pod koniec
posiłku, ale cały czas systematycznie przyzwyczajałam ją do tego
jakże ważnego narzędzia. Jeśli nałożyłam jej jedzenie i
podawałam łyżeczkę/widelec do rączki, trafiała do buzi bez
problemu, młoda nie próbowała jednak działać sama. Dopiero
niedawno, jak skończyła dziesięć miesięcy, zaczęły się
intensywne wysiłki nadziania czegoś na widelec bądź nabrania na
łyżeczkę. Ta radość, kiedy w końcu się uda jest bezcenna!
Co do
samych sztućców po dłuższych poszukiwaniach zamówiliśmy widelec
i łyżeczkę firmy Skip Hopp, mają szeroki, plastikowy uchwyt,
bardzo ładny, w stonowanych kolorach. Końcówki są metalowe, ale
kanty mają zaokrąglone i gładkie, więc zranienie raczej nie
grozi, ale oczywiście zawsze trzeba dziecko obserwować i trzymać
rękę na pulsie!
Sporym
minusem tych sztućców na początku BLW jest to, że po próbie
jedzenia rączką mocne chwycenie sztućca jest trudne – ubrudzona
rączka brudzi trzonek, który robi się zbyt śliski i co chwilę
albo wypada z ręki, albo się przekręca. Dlatego innym doradzałabym
na początek łyżeczkę żelową z cienkim trzonkiem, a widelec
metalowy z obłymi ząbkami (na plastikowy kompletnie nic nie da się
nabić, nawet mnie udało się co najwyżej rozmaślić jedzenie :D )
i też z cienkim trzonkiem.
Na rynku
istnieje również wiele dziwnych wynalazków, typowych gadżetów,
które niektórym mogą się przydać:
Źródło obrazka: http://imgx.wizaz.pl/najlepsze-dla-dzieci/foto/954_250.jpg |
-
łyżeczka obrotowa, nie ważne jak dziecko ją trzyma i tak nic z
niej nie spłynie. W moim odczuciu pewnie działa, natomiast czy
dzięki niej dziecko nauczy się jeść łyżeczką?;
Źródło obrazka: https://www.mamissima.pl/product_picture/fit_in_500x500/d87245855075803e1be29a780b3ccd37.jpg |
-
elastyczne sztućce, można je dowolnie wyginać, całkiem fajny
pomysł;
Źródło obrazka: http://www.bangla.pl/foto/prod//0000/c/494_01_6017.gif |
-
profilowane sztućce, może może, ale jakoś nie potrafię sobie
wyobrazić jak czymś takim jeść, szczególnie widelcem.
Zawsze na
koniec warto rozważyć, czy nie najlepsza będzie prostota, czyli to
co mamy we własnej szufladzie ze sztućcami :)
Kubek
Podobnie
jak przy sztućcach, tu także rynek proponuje nam bardzo bogaty
wybór. Sama nie mam jeszcze w tym temacie największego
doświadczenia, ponieważ moja córa dopiero uczy się obsługi
kubka. Mogę natomiast z czystym sumieniem powiedzieć, że najlepiej
od razu uczyć dziecko picia z klasycznego kubka, ewentualnie pokusić
się o doidy cup, o którym za chwilę. Jak już pewnie zdążyliście
zauważyć, jestem zwolenniczką prostoty, więc według mnie
najlepiej zaopatrzyć się w plastikowy kubeczek wyglądający jak
najzwyklejsza szklanka. Jak nauczyć dziecko posługiwania się takim
kubkiem? Najlepiej zacząć od wrzucenia go do wanny w czasie
kąpieli, jak tylko dziecko nauczy się siadania. W wannie dziecko
nauczy się trzymać kubek tak, żeby nie wypadał z rąk, jak go
przechylać oraz przede wszystkim nauczy się tego jak zachowuje się
płyn w kubku, jak trzeba przechylić, żeby się napić (pobulgotać
troszkę). W okolicach roku najlepiej dać kubek do ostatniego
posiłku, tuż przed wieczorną kąpielą, niech dziecko próbuje
swoich sił i teraz dla odmiany uczy się jak przechylić kubek, żeby
nie tylko się napić, ale i nie oblać. My jesteśmy w tej chwili na
ostatnim etapie. Do tego w czasie pozostałych posiłków Tosia
dostaje kubeczek doidy, z gęstszymi płynami jak jogurt, zupa krem,
koktajl.
Jakie są
zalety picia ze zwykłego kubka? Poprzez to, że wymaga aktywnej
kontroli przepływu płynu, mocno angażuje do pracy mięśnie warg,
usta muszą dokładnie otulić brzeg kubka, jednocześnie dziecko
musi kontrolować oddech i zsynchronizować go z piciem, żeby się
nie zachłysnąć, a dozując napój może kontrolować wahania
poziomu płynu. To są niezwykle ważne rzeczy, z których dziecko
jest wyręczane szczególnie przy kubkach niekapkach.
Co zaś
proponują nam producenci kuchennych gadżetów dla dzieci? Zacznę
od dwóch gadżetów, których sama używam:
- Doidy
cup, nazywam go kopniętym kubkiem, rombem pośród kubkowych
kwadratów. Jest o tyle pomocny, że trudniej coś z niego wylać i
dziecko lepiej kontroluje/widzi nachylenie płynu w środku. Pije się
z niego bardzo łatwo i dziecko dość szybko łapie jak go trzymać;
- bidon,
czyli kubek z rurką, u nas sprawdził się idealnie jako pojemnik do
picia w ciągu dnia. Bidon stoi u nas na podłodze, w zasięgu
córczynej ręki, w każdej chwili może po niego sięgnąć
(nauczyła się go otwierać i zamykać), więc w zasadzie nie wymaga
mojego specjalnego zaangażowania (na początku potrzebna była
asysta, ale z czasem jest zbędna). Dzięki bidonowi Tosia wreszcie
zaczęła pić większe ilości płynów i potrafi wypić cały bidon
wody dziennie. Specjaliści natomiast polecają stosować właśnie
kubeczki z rurką obok zwykłych kubków, gdyż przy piciu z bidonu
angażowane i ćwiczone są inne partie mięśni, dziecko ma więc
cały pakiet korzyści logopedycznych przy zwykłej, codziennej
czynności picia.
Nasz to,
tak jak sztućce, produkt firmy Skip Hopp, kiedyś miał grafikę
jeżyka na boku, ale niestety, mimo delikatnego mycia, bardzo szybko
się zdrapała. Poza tym mamy problem z przeciekaniem, także nie
będę go polecać, ale na rynku jest naprawdę spory wybór bidonów,
więc można szaleć;
- kubek
360, pije się z niego jak ze szklanki, przy czym nakrętka chroni
przed rozlewaniem. Na początek powinien się sprawdzić, jeśli nie
chcemy uczyć trzymania kubka w kąpieli, ale prędzej czy później
dziecko będzie musiało nauczyć się, jak zachowuje się płyn;
-
niekapek, kubek którego radziłabym raczej unikać, ponieważ jego
kształt źle wpływa na kształtujący się zgryz. Gdyby dziecko
używało go przez miesiąc czy dwa, albo „od wielkiego dzwonu”,
nie byłoby problemu, ale wygoda tego kubka powoduje, że
niejednokrotnie podawany jest dzieciom przez kilka lat, w których ma
miejsce najgwałtowniejszy rozwój mowy. Dlatego logopedzi i
ortodonci ostatnio biją na alarm, by z nich w ogóle zrezygnować. I
nie przekona mnie najwymyślniejszy nawet kształt (tak, kształt
matczynej piersi również...)
Śliniak
Można
używać, albo nie, to już zależy od zamiłowania rodziców do
czystości. Mnie się bardzo przydał, głównie dlatego, że dietę
rozszerzamy w sezonie jesienno-zimowym, a w domu raczej chłodno,
więc jedzenie na golasa odpada. Latem młoda jadłaby w samym
pampersie, serio to pomysł geniusza przy BLW. No, ale jak już
mówiłam nam rozszerzanie przypadło w okresie grzewczym i śliniak
jest konieczny. Jak go zatem wybrać? Dla dziecka, które je samo nie
jest to taka prosta sprawa. Można po prostu machnąć ręką i
sadzać dziecko w ubraniu, niech robi co chce, a wieczorem pralka na
chodzie. Jeśli zaś mama, taka jak ja, woli zachować ubranka w
całości (raz zdarzyło mi się usadzić Tosie w samym bodziaku, jak
byłyśmy w gościnie w bloku, było super, ale bodziak do kosza!), a
i pralki za szybko zarżnąć nie chce, jedynym ratunkiem odziać
dziecko w specjalistyczną odzież. Na początku przy gotowanych
warzywach i owocach, w zupełności wystarczy fartuszek z kieszonką
i rękawami. U nas najczęściej rękawy były podwinięte, żeby nie
przeszkadzały, a kieszonka przytrzaśnięta tacką od „Antylopy”,
żeby nic nie uciekło między nogami. Kiedy do diety dołączyły
bardziej mokre i brudzące rzeczy, typu owsianka, zupa krem czy kasza
z sosem, okazało się, że kubraczek przemięka i mimo prania na
milion sposobów, baaaaardzo brzydko pachniał.
Zakupiliśmy więc
śliniak klasyczny, foliowy, zaczepiany na karku i on lądował na
wierzchu. W tej chwili Tosia zaczyna powolutku jeść na tyle czysto,
no i uczy się obsługi sztućców, że rezygnujemy powoli z
fartuszka i zostaje sam klasyczny śliniak przytrzaśnięty tacką,
żeby stworzyć prowizoryczną kieszonkę. U nas taki zestaw gra, ale
śliniaków jest tak dużo, a potrzeby rodziców i dzieci tak różne,
że tutaj nie śmiem nikomu konkretnie doradzać. Równie dobrze może
się sprawić na przykład ubranko do prac plastycznych, jedyny minus
to to, że jest dość duże. Fajnie mogą się też sprawdzić
gumowe śliniaki z korytkiem, np. ikeowe żabki, ja nie
wypróbowywałam, ale wiem, że u niektórych się sprawdza i jak tak
nad tym dumam, to myślę, że i u nas zdałby egzamin.
Talerzyki
i kolorowe tacki
Na
początku przygody z BLW nie są konieczne, a wręcz przeszkadzają.
Intensywne kolory mogą rozpraszać dziecko, odwracać jego uwagę od
jedzenia i skupiać ją na zastawie, a to przecież nie jest naszym
celem. Na początku dziecko będzie zachwycone kolorami jedzenia,
leżącego na kontrastowo jasnej tacce (najlepiej białej). Poza tym
naczynia lubią latać po kuchni razem z jedzeniem, a takim talerzem
dziecko rzuci raz i już niczego na tacce nie ma, z luźnymi
kawałkami będzie się męczyć nieco dłużej, a to pozwoli mu
lepiej poznać fakturę i konsystencja tego, co aktualnie dostało. Z
czasem, jak już dziecko będzie bardziej obeznane z tematem i
zaakceptuje dodatkowe urządzenia, można dodać naczynia i tu już
mamy pełną dowolność. Akurat ja i moje dziecko ograniczamy się
do zawartości szafki, czyli najzwyklejszy talerz i najzwyklejsza
miska. Może jak będzie starsza i sobie zażyczy jakiegoś
specjalnego naczynia, to jej kupię, w tej chwili osobiście nie
widzę takiej potrzeby, przy czym rozumiem absolutnie jeśli ktoś
nabywa zastawę specjalnie przeznaczoną dla pociechy. I przyznaję,
grafiki na talerzykach i miseczkach dziecięcych są absolutnie
zachwycająco piękne i czasem sama sobie bym nie jedną
sprezentowała ;)
Inne
przydatne
Mam jeszcze dwie rzeczy, które w mojej kuchni w czasie posiłku
przydają się bardzo bardzo. Pierwszą z nich są najzwyklejsze
ręczniki papierowe, przydają się zarówno do wytarcia tacki z
grubszych resztek, jak i pobieżnego, pierwszego czyszczenie rączek
i buzi dziecka. Ratowały ubranko ocalałe po jedzeniu, od wtarcia
resztek wciśniętych między paluszki. Można też zamiast nich
używać ściereczki, ale tu znowu trzeba by ją co chwilę prać, a
ręczniki papierowe można po prostu wyrzucić, a i dla środowiska
jakoś szczególnie nieprzyjazne nie są.
Drugą bardzo przydatną przy BLW sprawą dodatkową jest... PIES!
Ha, nie namawiam tu nikogo do zakupu czy adopcji psa, broń boże,
podkreślam tylko, że to bardzo pożyteczne zwierzątko i uchroni
skołatane matczyne serce od bólu przy wyrzucaniu jedzenia. Nasz
Cynamon nie ruszy jedynie banana, wszystko inne (nawet owsianka z
jabłkiem) jest dla niego największym smakołykiem. Jeszcze dwa
miesiące temu radośnie czekał pod tosinym krzesełkiem i łapał
niemalże w locie każdy spadający kąsek. Dziś niestety smutno
zwiesza ogon i kładzie się zrezygnowany, bo nagle przestało
cokolwiek skapywać z pańcinej tacki ;)
Dla tych, którzy psa nie posiadają i mieć nie chcą bądź nie
mogą, taką funkcję Cynamona może pełnić cerata/obrus/folia
malarska na podłodze, albo bardzo żarty kot.
Inne
według mnie nieprzydatne
Ostatni podpunkt dotyczy kompletnie zbędnych wymysłów producentów
dziecięcych gadżetów, rzeczy które zagracą wasze szafki i będą
się jedynie kurzyć, choć nie wykluczam, że znajdą się tacy,
którym się przydadzą, ale śmiem twierdzić, że będą to
wyjątki. A więc zaczynamy:
- smoczek z siateczką, to akurat jest po prostu zaprzeczenie istoty
BLW, czyli samodzielnego jedzenia. Jeśli dziecko nie jest w stanie
utrzymać kawałka w ręku i siedzieć, nie rozszerzamy diety i
koniec. A jak już siedzi i chwyta pakując do buzi, to po co go
niepotrzebnie ograniczać? Gadżet przeznaczony jeśli już, dla
dzieci z problemami zdrowotnymi typu nadwrażliwość przełyku czy
zaburzenia integracji sensorycznej;
- podgrzewane miseczki, czasami na grupie BLW pada pytanie o to, czy
podgrzewać dziecku jedzenie i co jeśli je zimne? Otóż dzieci nie
mają nic przeciwko jedzeniu w temperaturze pokojowej, powiem więcej
takie wolą od ciepłego. Ciepłe jedzenie ma to do siebie, że lubi
być za ciepłe i parzy przełyk, a dziecięcy układ pokarmowy jest
przecież bardzo delikatny. Także dajmy temu jedzeniu w spokoju
wystygnąć, na ciepłe posiłki przyjdzie czas jak dziecko opanuje
sztućce. Także podgrzewane miseczki również wydają mi się
bezcelowe, przynajmniej na początku;
-
Boon squirt spoon, aż mi się nie chce tego komentować...
Nie wiem, może kogoś to zachwyca, bo skraca czas karmienia do
pięciu minut, ale przecież w jedzeniu nie chodzi o to, żeby jak
najszybciej napchać brzuch. W BLW nie ma nawet skrawka miejsca na
takie wynalazki, ale nawet mamy karmiące łyżeczką powinny się
takich cudów wystrzegać moim zdaniem. Przecież dorosły nie je z
pojnika, więc czemu miałoby dziecko? Posiłek to swego rodzaju
celebra i tego od początku dziecko powinno się uczyć;
-
miseczka niewysypka, przyda się na spacerze, więc niech pozostanie
zamknięta w torbie. W kuchni lepiej jeśli dziecko nauczy się, że
jeśli miskę odwróci i wszystko wyląduje na podłodze, to miska
będzie pusta i nic do zjedzenia nie zostanie. Cały czas mnie
zastanawia, dlaczego niektórzy tak bardzo nie chcą dzieci nauczyć
praw fizyki :)
-
telewizor, taki troszkę żarcik z mojej strony, ale telewizor w
kuchni to zły pomysł. No, może jak musi niech już sobie w tej
kuchni stoi, ale w czasie posiłku go nie włączajmy! Niech dziecko
ma szansę zobaczyć co je, niech skupi uwagę na jedzeniu, nie na
bajce. W końcu dietetycy od lat grzmią o tym, że świadome
jedzenie to połowa sukcesu w dążeniu do kształtowania właściwych
nawyków żywieniowych.
Bibliografia
- http://www.bangla.pl/artykuly/a78/niekapki-na-cenzurowanym-czyli-w-czym-podawac-dziecku-picie
- „Bobas Lubi Wybór” Rapley Gill, Murkett Tracey, wyd. Mamania;
My równiez stosujemy BLW. Niedawno właśnie zamówiliśmy od Skip Hopa, podobnie jak Ty sztućce, talerzyk + miseczka, bidon oraz tackę z naczynkami, gdzie mozna powkładać kilka potraw na raz. Dziecko ma wybór co chce zjeść i w jakiej ilości. Nic się nie ślizga, nie wylatuje, łatwo się myje. Jeśli o mnie chodzi, to bardzo przydatny "sprzęt". Co do sztućców to mimo wszystko nie mogę narzekać, bo mały całkiem niezle sobie radzi. Podsumowując, w mojej ocenie, produkty Skip Hop sprawdzają się. :)
OdpowiedzUsuńDlatego doświadczenie własne jest nieodzowne :D Fajnie, że też próbujecie sił w BLW, jak wam idzie? U mnie nawet minusy z początków BLW zaczęły znikać i zaczyna się naprawdę piękna przygoda :D
UsuńJak tą podpórke zrobić? nie mogę znaleźć tych patentów
OdpowiedzUsuń