Dziś dzień spod znaku braku czasu. Prawie wszystko poza szyciem strojów na Flamberg robię szybko i nie do końca tak dobrze, jakbym tego chciała. Wspominałam już o Flambergu? Nie? A zatem zdradzę Wam, że jest to moja i M. pasja, kultywowana przez niego od lat dziesięciu, przeze mnie od czterech. Jest to Konwent Terenowy, co oznacza, że jedziemy na dwa tygodnie pod namiot, gdzieś w okolicach jury krakowsko-częstochowskiej. Polega to na tym, że w czasie trwania konwentu odbywa się kilka LARPów (Live action role-playing), w różnych klimatach, od znanego nam z Władcy Pierścieni fantazy, poprzez klimat Gwiezdnych Wojen w science-fiction, aż po steampunk, gotyk, gry historyczne i całkiem nowe rzeczy, które ciężko gdzieś konkretnie sklasyfikować. Ludzie tłumnie przebierają się w klimatyczne stroje, otrzymują role i wychodzą w teren, by te role odegrać, rozwiązując przy okazji rozmaite intrygi przygotowane przez twórców poszczególnych LARPów.
Zwieńczeniem jest Gra Główna konwentu, trwająca trzy dni (z przerwą wieczorno-nocną :]), do której przygotowania mogą trwać nawet cały rok. Twórcy gry wzbijają się na wyżyny pomysłowości i kreatywności, by co roku kontynuować historię niezwykłego miejsca. W Grze Głównej niejednokrotnie biorą udział setki osób, graczy w drużynach oraz tzw. NPC, czyli graczy niezależnych, działających na rzecz scenariusza i dającym drużynom zadania oraz zagadki do rozwiązania. Wszystko musi być odegrane klimatycznie i z wczuciem, stroje powinny porażać barwnością i kunsztem. Dlatego też od dwóch tygodni ślęczę uparcie nad maszyną do szycia, igłą, nitką i rozmaitymi tkaninami, by wyczarować z nich niezapomniane stroje. Mogę powiedzieć, że w tym roku jestem z siebie wyjątkowo zadowolona, ponieważ stroje obmyśliłam i uszyłam niemalże w całości sama i mam nadzieję, że będą się prezentować cudownie.
Co zaś się tyczy dzisiejszej propozycji, to będzie to jeszcze przedostatnia propozycja włoska, podobnie jak jutro, ponieważ dzięki szyciu mam mały poślizg kulinarno-fotograficzny. A zatem dziś cannelloni, a jutro semi-freddo. Obie propozycje są niezwykle smaczne, prościutkie i bardzo włoskie.
Cannelloni
- sos przygotowany do gnocchi
- 1 opakowanie rurek cannelloni
- 200g sera żółtego (gouda)
Przygotowanie sosu oraz wszystkie niezbędne składniki przedstawiłam Wam w TYM przepisie, kiedy jest już gotowy, wystarczy wcisnąć po łyżce do każdej rurki i ułożyć je jedna obok drugiej w żaroodpornym naczyniu bądź keksówce. Resztką sosu można polać cannelloni na wierzchu i posypać startym żółtym serem. Zapiekać przez 30 minut pod przykryciem i 10 minut bez przykrycia.
Smacznego!
Bardzo lubię cannelloni właśnie za prostotę:)
OdpowiedzUsuńPysznie!
OdpowiedzUsuńA Twój wyjazd zapowiada się ekstremalnie interesująco...
Pozdrawiam i życzę dobrej pogody!
uwielbiam cannelloni!
OdpowiedzUsuńoch, brak-czas. znam to, zbyt dobrze.
Zazdroszczę takiej pasji - to niesamowite robić coś z takim zapałem...świetna sprawa taki wyjazd.
OdpowiedzUsuńNa Cannelloni piszę się zawsze, te duuże rury smakują mi w każdej wersji :D
Ulubiona włoska klasyka :)
OdpowiedzUsuń