07 września 2011

Zwycięskie cupcakes


Dziś króciutko i na temat, moje cupcakes, które prezentowałam jakiś czas temu, goszczące na moim stole z okazji ślubu cywilnego, wygrały konkurs! Zapraszam wszystkich do komentowania i podziwiania na stronie współautorki konkursu, jej wersji mojego przepisu. Wystarczy kliknąć! A poniżej kilka zdjęć przypominających o tym jak wyglądały cupcakes na naszym przyjątku.





05 września 2011

Węgry: Gundel palacsinta

  
Po leniwym weekendzie, jeszcze bardziej rozleniwiająca propozycja. Mam dzisiaj dla Was coś niesamowicie sycącego i na cały dzień zaspokajającego potrzebę na "coś słodkiego". Jest to oczywiście propozycja rodem z kuchni węgierskiej, najsłynniejsze w tamtym regionie naleśniki, wymyślone przez słynnego kucharza Karola Gundel. Już wielki smakosz i wielbiciel deserów, książe de Talleyrand - jego ulubione powiedzenie "To gorzej niż zbrodnia, to błąd!" towarzyszy mi do dzisiaj - przepowiedział, że nad Dunajem narodzi się deser wyjątkowy. I rzeczywiście, choć na nieszczęście zdarzyło się to po śmierci księcia, największy węgierski szef kuchni, wspomniany wyżej Karol Gundel, stworzył niebiańskie połączenie palacsinta (od łacińskiego placenta, czyli cienkie ciasto), orzechów i czekolady. Przepis jest prosty i zdecydowanie wart wypróbowania, szczególnie dla każdego kto lubuje się w naleśnikach i/lub deserach.


Gundel palacsinta
(porcja dla 2 osób)

  • 4 naleśniki (np. z TEGO przepisu)

Farsz:

  • 100g orzechów włoskich
  • 5 łyżek rodzynek
  • skórka otarta z jednej cytryny
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1/2 szkl. cukru pudru
  • 5 łyżek śmietany 30% (ja użyłam kwaśnej 18% i też wyszły przepyszne)
  • 1 kieliszek rumu
  • 2 łyżki masła

Sos czekoladowy:

  • 50g gorzkiej czekolady
  • 2 łyżki śmietany kremówki
  • 2 łyżki cukru pudru
  • kieliszek rumu

 

Orzechy zmielić na drobno, rodzynki sparzyć. Wszystkie składniki na farsz wymieszać na jednolitą pastę i posmarować nią każdy naleśnik, warstwa będzie raczej cienka. Naleśniki zwinąć w ruloniki i włożyć do naczynia żaroodpornego, wierzch każdego posmarować masłem. Zapiekać w temperaturze 180 C przez ok. 15-20 minut. W tym czasie rozpuścić na parzę czekoladę, wmieszać delikatnie śmietanę, cukier i rum. Sos powinien być gładki i lśniący, niezbyt gęsty. Po wyjęciu naleśników z piekarnika, polać je sosem i podawać na ciepło.
Smacznego!










02 września 2011

Węgry: Leczo oraz recenzja Długiego Weekendu


Dziś mamy pierwszy dzień nowego roku szkolnego (bo jak dla mnie pierwszy września to tylko przywitanie bez trudniejszych zadań). W związku z tą okazją, chciałam zaproponować Wam lekturę idealną do autobusu i tramwaju, bo jak przypuszczam spora część uczniów i studentów musi przebyć ładny kawałek miasta, by dostać się do szkoły lub na uczelnię. Już jakiś czas temu pokazałam Wam na blogu krótki trailer z ogólnym opisem książki, dziś jestem już po lekturze i mogę Wam na jej temat napisać coś więcej. Długi weekend napisała persona bardzo tajemnicza i chcąca pozostać nieznaną, na potrzeby dystrybucji książki przyjęła pseudonim Wiktor Hagen. Nie brzmi to zbyt polsko i tak też brzmi spora część nazwisk głównych postaci książki. Głównym bohaterem jest policjant Robert Nemhauser, człowiek raczej prostolinijny, pragnący jedynie ciszy i spokoju, no i może nieco więcej uprzejmości ze strony bliźnich. Pracuje na warszawskiej komendzie, a jego partnerem jest choleryczny Mario, samotnik gustujący w długonogich blondynkach, nie mających zbyt wiele w głowie, ale za to sporo w okolicach klatki piersiowej. Sam Nemhauser jest szczęśliwie żonaty, przy czym jego żona dąży usilnie do tego, by być niezależną, a poza tym jest ojcem szalonych bliźniaków, kłócących się zajadle o wszystko co się da. Cisza i spokój jest zatem ostatnią rzeczą jaką udaje mu się osiągnąć. Szczególnie, że tuż przed długim weekendem majowym, ginie znany ekolog, którego mógł zabić właściwie każdy, bo facet miał niezwykły talent do zachodzenia ludziom za skórę. Wszyscy wybywają z Warszawy na krótkie wakacje, a Nemhauser zostaje w mieście sam z dziećmi i trupem.
Początek fabuły przedstawia nam się zatem dość sztampowo, jak to zwykle bywa w kryminałach i książkach detektywistycznych kontynuujących piękną tradycję Agathy Christie. Niesztampowe jest natomiast zajęcie, jakim para się nasz główny bohater w czasie wolnym, a mianowicie bawi się w kucharza małej restauracyjki o wdzięcznej nazwie Czarny Tadek. Niestety wątek ten pojawiał się jak dla mnie zbyt rzadko i chyba ciekawsze i zdecydowanie bardziej oderwane od schematu byłoby odwrócenie ról, z naciskiem na kucharza, a z detektywa uczynienie raczej hobby głównego bohatera. Ale to takie moje być może marzenie dziewczyny kochającej pieczenie i gotowanie. W każdym razie przez większość detektywistycznej części książki nasz bohater miota się z jednego punktu miasta do drugiego i choć jest to pewnie całkiem realistyczne, to jednak jako czytelnik troszkę się pogubiłam w trakcie lektury, a dziwnie brzmiące nazwiska migały mi przed oczami bez większej refleksji. Ostatecznie stwierdzam jednak, że książkę czytało mi się dobrze i idealnie nadaje się na podróż środkami komunikacji miejskiej. Pozwalała idealnie przetrwać wszelkie korki i długie przystanki, dzięki temu czas mijał niepostrzeżenie, a o to przecież chodzi w czasie długiej podróży.
Żeby jednak nie było całkiem niekulinarnie, rozpocznę dzisiejszym wpisem węgierski miesiąc, ponieważ obok włoskiej kuchni węgierska jest jedną z naszych najbardziej ulubionych. Dodatkowym powodem jest oczywiście sezon na paprykę, które to warzywko jest niemalże podstawą kuchni tego kraju. Obok papryki na węgierskich stołach króluje także mięso wieprzowe, a wraz z nim cebula. Najsłynniejszą potrawą jest natomiast leczo, określane często jako gęsta zupa i tak też ja je postrzegam, czasem natomiast leczo określa się mianem gulaszu, choć nie wiem do końca z jakich powodów. Tradycyjnie bowiem do lecza nie dodaje się mięsa, ale wyobraźcie sobie mężczyznę, szczególnie mojego mężczyznę, który dostaje pod nos miskę papryki i pajdę chleba, a zrozumienie dlaczego odstąpiłam od tradycji. Bardziej słowiański dodatek kiełbasy uważam za całkiem trafne uzupełnienie tej doskonałej potrawy. A zatem zapraszam na wspaniałą węgierską zupę paprykową, która w okolicach sierpnia i września zawsze królowała w moim domu.


Leczo
  • 5 czerwonych papryk
  • 2 zielone papryki
  • 2 żółte papryki
  • 3 cebule
  • 0,5 kg pomidorów
  • 300g cukinii
  • 0,5kg kiełbasy
  • po łyżeczce słodkiej i ostrej papryki
  • sól i pieprz

Cebulę pokroić na grube półplasterki, zeszklić na rozgrzanym oleju. Dodać pokrojoną w cienkie paski paprykę, dusić na małym ogniu, często mieszając, ok. 5 minut. Pomidory obrać ze skórki, pokroić i dodać do duszących się warzyw. Dorzucić po chwili pokrojoną w kostkę cukinię, dokładnie wymieszać i dodać ostrą i słodką paprykę oraz sól i pieprz do smaku. Dusić 10 minut bez przykrycia, aż pomidory się rozpadną. Pod przykryciem dusić jeszcze 15 minut.

Smacznego!