29 stycznia 2011

Chrusty vel Faworki


Uwielbiam karnawał! To taki specyficzny czas, moim zdaniem idealnie umieszczony w najzimniejszym czasie roku. Bo przecież bez przebieranek, balów, imprez i najróżniejszego rodzaju zabaw, styczeń i luty byłyby strasznie przygnębiające, zimne i depresyjne.
Pochody ostatkowe w mojej szkole stanowią jedne z najostszejszych wspomnień z dzieciństwa jakie mam. Co roku razem z mamą i siostrą starałam się wymyślić najorginalniejszy strój, który porazi tłumy i sprawi, że wygram konkurs przebierańcowy. Jednego roku razem z koleżankami przebrałam się za pogodę w postaci chmurki, słoneczka, śnieżynki i pioruna. Innego roku wymyśliłam wilka przebranego za babcie, 2w1. Nic jednak nie przebije pomysłu moich starszych kolegów. Było ich pięciu, przy czym ich strój wymygał obecności małej dziewczynki, to też namówili siostrę jednego z nich do udziału. Strój był mroczny, ale pomysł genialny i do tej pory nie widziałam niczego, co zaskoczyłoby mnie równie bardzo. I jak przypuszczam nie tylko mnie. Otóż chłopcy przebrali się za kondukt żałobny... Z sali gimnastycznej pożyczyli górną część skrzyni do skoków, którą przerobili na trumnę z białym prześcieradłem, poduszeczką i kwiatami. Dziewczynka miała na sobie śliczną koronkową sukieneczkę i musiała bardzo nad sobą panować, żeby się nie roześmiać. Jeden z chłopców przebrał się za księdza, inny za ministranta dzwoniącego dzwonkiem, a czterech niosło trumnę. Widok powodował gęsią skórkę, ale też fascynację, jak to zwykle bywa z gotyckim klimatem.
Mroczność postaram się zrównoważyć pysznością przepisu, który chciałam Wam dziś zaproponować. Zwykle robiłam faworki z przepisu mojej siostry, bodajże z bardo popularnej książeczki "Piekę ciasta i ciasteczka". Tym razem jednak, z daleka od domu, postanowiłam spróbować czegoś nowego. Skorzystałam więc z przepisu Moniki z bloga Na Grabinie i muszę przyznać, że chrusty wyszły rewelacyjne. Ja bardzo lubię chrupkie i te są właśnie takie, zatem przepis nie dla tych, którzy lubią mięciutkie ciapciaczki.

Chrusty vel Faworki

  • 3/4 kg mąki pszennej
  • 12 żółtek
  • 6 łyżki śmietany
  • 1/3 szklanki wódki
  • do smażenia - ok 2.5 kostki tłuszczu (najlepiej smalec ale może być i Planta)
  • do posypania cukier puder wymieszany z cukrem z wanilią

Jako, że jest nas tylko dwoje, a planowała nas odwiedzić tylko jedna znajoma, zrobiłam faworki z połowy składników.
Na początek przesiałam mąkę przez sitką i połączyłam ją z żółtkami, następnie zagniotłam i zaczęłam dodawać po jednej łyżce śmietany. Co jakiś czas podlewałam też alkoholem. Wymagało to wiele siły, ale dało radę. Kiedy ciasto jest już w miarę połączone i elastyczne, Monika zaleca przepuścić je przez wałek do robienia makaronu, ja z braku takowego urządzenia musiałam się posiłkować zwykłym wałkiem, co było bardzo pracochłonne, ale ostatecznie stwierdzam, że było warto. Fajnie też mnieć tak jak ja, jakąś gadułę obok, wtedy czas mija szybciej :D
Na sam koniec wałkujemy ciasto bardzo mocno na barzo płaski placuszek (ciasto nie wałkowane należy przykryć, żeby nie wyschło). Placuszek kroimy nożem na wąskie paski długości ~10-15cm i nacinamy po środku. Kolejnym krokiem jest zawinięcie jednego końca do środka nacięcia i ułożenie faworków na ściereczce i przykrywamy drugą.
Smażymy je na głębokim tłuszczu (ok 2,5 kostki tłuszczu - smalcu lub Planty). Zrumienione z obu stron układamy na papierze do odsączenia, posypujemy cukrem pudrem wymieszanym z cukrem waniliowym i wcinamy! :D
Smacznego!


1 komentarz:

  1. To ja, ta co łyżki siłą umysłu wykręca;-)))Przyszłam po zapachu...tam gdzie kawa i fawor(yt)ki z alkoholem tam i ja, hahaha! Bardzo smaczny blog, świetna nazwa.

    OdpowiedzUsuń